piątek, 1 maja 2015

My first real work.

Witajcie!
Znów udało mi się 'zapuścić' ten blog.
Jednakże dziś pojawiam się z nową notką, która mam nadzieję, że wam się spodoba - będzie odnośnie mojej pierwszej pracy!
Zapraszam Was do przeczytania. :)


We wtorek rano dostałam telefon od pewnej pani P., że widziała moje ogłoszenie na portalu OLX, w którym szukam pracy dorywczej (najchętniej ulotki). Pani przedstawiła się i zaproponowała mi właśnie rozdawanie ulotek. Po krótkiej rozmowie, zgodziłam się przyjechać tego dnia do ich siedziby, gdzie podpisałam umowę-zlecenie na dwa dni rozdawania ulotek. Dostałam też rozpiskę i pojechałam do domu. Niestety wieczorem dostałam telefon, że na środę został ktoś już przyjęty. Jednak został wolny czwartek - z braku laku, zgodziłam się przyjść tylko w ten dzień. Zostałam jeszcze dokładniej poinformowana przez pewnego pana N., jak dokładnie będzie wyglądał mój plan pracy.
W czwartek rano wsiadłam w autobus i pojechałam do sklepu L. Przyjechałam i poszłam pod tylne wejście, gdzie czekałam na otwarcie sklepu. Podeszłam do Punktu Obsługi Klienta - pani oczywiście nic nie wie na temat mojego roznoszenia gazetek. Typowe. Dzwoni do dyżurnego sklepu, po czym wręcza mi plik gazetek - uff, czyli wszystko się zgadza. Część gazetek poszła do plecaka a resztę wzięłam na ramię i pojechałam w wyznaczone miejsce. No to do dzieła.
Zaczęłam rozdawać gazetki do czekających na światłach samochodów a czasem do przechodniów. Idę i wręczam gazetkę, mówię "proszę", idę dalej i znów wręczam - spodobało mi się to pomimo, że nie wszyscy chcieli gazetki brać. Zmieniłam stronę ulicy. Po jakiejś godzinie skończyły mi się materiały ale za nim to nastąpiło, zadzwoniłam do dyżurnego, który miał mi przysłać kogoś z dostawą gazetek. Trochę to trwało ale doczekałam się - dostałam dwa kolejne pliki. I znów rozdawałam.
Po pewnym czasie zauważyłam, że już prawie czas na przerwę żeby dojechać do konkurencyjnego sklepu C., gdzie miałam roznosić owe gazetki za wycieraczki samochodowe. Nie pochwalam tego typu metod ale cóż, takie dostałam zlecenie. Uważnie roznosiłam każdą ulotkę, co by mnie ochrona nie zauważyła. Udało się. Później pojechałam do drugiego, także konkurencyjnego sklepu O. Dostałam się na parking i znów starając się nie zwracać na siebie uwagi, zaczęłam roznosić. Już byłam dość daleko od głównego wejścia, gdy nagle słyszę: "Czy ma pani pozwolenie na roznoszenie tutaj tych gazetek?" No cóż, nie udało się. Przyłapali mnie i kazali zbierać. Zrobiłam to jednak częściowo i czmychnęłam z miejsca zbrodni. >:D Tym razem miałam dłuższą przerwę ale nie będę wam zdradzać co wtedy robiłam bo to nic ciekawego. :P

Po południu przyszedł czas na drugą część. Tym razem w innym miejscu - znów rozdawanie do kierowców. Kiedy dotarłam na miejsce, okazało się, że będę mieć kolegów "po fachu". Dwóch panów w średnim wieku i jeden kolega, coś koło 20-stki. Pomyślałam, no super, pewnie mnie wygonią. Jakie było moje zdziwienie, kiedy mnie przywitali i zaczęliśmy sobie rozmawiać na różne tematy. Najbardziej mi się podobało, że mieli poczucie humoru także trochę się pośmiałam. :D Niestety. Znów zabrakło gazetek. I tu zaczęły się schody. Zadzwoniłam do dyżurnego sklepu. Okazało się, że była zmiana popołudniowa. Osoba, do której zadzwoniłam zaczęła mnie chyba totalnie zlewać! Za pierwszym razem dzwonię: "Zaraz kogoś wyślemy na miejsce z gazetkami". Po godzinie, drugi raz: "Dopiero zapakowaliśmy kolegę i będzie właśnie wyjeżdżał". No dobra. Po następnej godzinie skończyła mi się cierpliwość. Dzwonię po raz trzeci: "Kierowca ma do ciebie numer, będzie się kontaktował". No i tak mój czas dobiegł końca. Wybiła osiemnasta a ja dalej nie miałam gazetek. Zadzwoniłam do pana N. żeby się poskarżyć na niekompetencje pracowników i poradził żebym przekazała jeszcze dyżurnemu, że w takim razie kończę pracę i wracam do sklepu. Wracając, ku mojemu zaskoczeniu, dostałam telefon od kierowcy. "No cześć, miałem Ci przywieźć gazetki". Co. Moja odpowiedź brzmiała mniej więcej: "No sory ale już skończyłam pracę i wracam do sklepu, powiedziałam dyżurnemu że już nie potrzebuję tych gazetek.". Na co on: "O to sory, nie poinformowali mnie, że zależy Ci na czasie". CO. No świetnie. Tak czułam, że zostałam zlekceważona przez tą osobę dyżurną ale aż do tego stopnia?! No cóż, stwierdziłam, że przemilczę tę sprawę. Wróciłam do sklepu, gdzie znowu nikt nie wiedział, że roznosiłam cokolwiek ale dostałam pieczątkę oraz podpis na sprawozdaniu i udałam się do domu.
Teraz pozostaje mi tylko wysłać owy papierek i czekać na kasę - ciekawe w jakiej kwocie.
Tak czy siak, uważam to za miłe doświadczenie choć od wczoraj czuję się wciąż połamana (ała, ała, mój kręgosłup) i boli mnie noga (cholerne pęcherze >:C). Jednak jak mówi pewne powiedzenie: "co cię nie zabije to cię wzmocni". Miejmy nadzieję. XDD

Do następnego razu.

2 komentarze:

  1. Ech, roznoszenie ulotek to niewdzięczne zajęcie. Mi się to trafiło przez jakieś 3 dni na praktykach w hotelu... Nigdy więcej. :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samo rozdawanie jest proste. Większym problemem jest:
      a. kiedy każą Ci roznosić.
      b. przemieszczanie się z materiałami, zwłaszcza kiedy zamiast torby na kółkach weźmiesz sobie plecak. :/
      c. jedziesz komunikacją miejską w godzinach szczytu. XD"

      Usuń