poniedziałek, 14 października 2013

Title of post.

Wypadałoby coś napisać... choć mi się nie chce. XD Jednak żeby utrzymać ten blog przy życiu, jest to konieczne. Tak więc...


Z tego co pamiętam, dwa tygodnie temu, nie czułam się najlepiej. Już jakoś od wcześniejszej soboty. Na szczęście dzień później, czyli we wtorek, udałam się do mojej lekarki. Zazwyczaj na wizycie mówię, że wszystko jest w porządku, nawet jeśli tak do końca nie jest. Jednak tym razem należało już zgłosić niepokojące objawy - tak też zrobiłam. Dostałam lek przeciwdepresyjny, podobno lekki. Jak się później okazało, rzeczywiście - lekko (w znaczeniu z łatwością) zasypiałam przy każdej okazji. Przespałam bodajże większość czwartku, trochę piątku a w sobotę to już do szkoły i było ciężko, muszę przyznać. Nie zrobiłam niczego w sumie, moja grupa zrobiła za mnie, a ja byłam na posyłki tj. tu wytrzyj, tam posprzątaj, coś tam zanieś... W niedzielę już zmniejszyłam sobie dawkę leku samowolnie (o czym poinformowałam lekarza w dniu następnym, no), co sprawiło, że nieco odżyłam.

Następny tydzień... a tak, w poniedziałek wreszcie wyszłam z moim pomysłem pieczenia, nazwaliśmy to po prostu "słodki poczęstunek". :) Kupiłam składniki, niby tylko jabłka i masło ale wyszło mnie za to prawie 10zł. :O Nie dziwota, jak się kupuje na małym placu targowym... Z pomocą kolegi, który obrał dla mnie jabłka a ja już zrobiłam sobie resztę, przygotowałam szarlotkę sypaną, z przepisu, który już kiedyś użyłam w domu. Niestety, nie zadowolił mnie wynik, jeszcze przed upieczeniem - wszystko wina za dużej foremki, przez co składniki strasznie się rozlazły. Miałam nadzieję, że po upieczeniu ciasto nieco urośnie i uzyska ładną strukturę na wierzchu. Tutaj też się przeliczyłam, bo ciasto "po" nie zmieniło wyglądu, nic a nic. Wszyscy obecni mnie zapewniali, że nie będzie to miało wpływu na smak ale ja nie mogłam się uspokoić. Dopiero odetchnęłam z ulgą następnego dnia, kiedy wszyscy ze smakiem zjedli mój wypiek. Uff, udało się.
Reszta tygodnia przebiegła nawet spokojnie - byłam u fryzjera, szukałam praktyk no i leniuchowałam w domu.

Nie wiem co więcej napisać bo dość skrótowo opisałam ten okres od ostatniej notki. XD
Zatem...

Więcej następnym razem!

niedziela, 29 września 2013

New ideas pouring out like crazy.

Oj, i znów nic przez ostatnie 2 tygodnie.
Takie przerwy są chyba jednak dobre - jest wtedy o czym pisać. A jak w tytule posta, wydarzyło się trochę.


Moja pamięć szwankuje, także żeby przypomnieć sobie co robiłam w dniach po napisaniu wcześniejszego posta, skorzystałam z rozmów ze znajomymi (jak dobrze, że komuś mówiłam o tym, inaczej nie miałabym żadnych wspomnień z tych dni ._.).

Otóż, naszła mnie ochota żeby iść na jakieś zakupy. Na dodatek zepsuła mi się suszarka do włosów (a nawet dwie...). Połączyłam więc jedno z drugim i w sobotę dwa tygodnie temu wybrałam się do Plazy (chciałabym nazwać to galerią ale jakoś nie pasuje).
Trochę było problemów z dojazdem, trwał bowiem wtedy remont torów tramwajowych w tamtej okolicy.  Niemożliwym by było jednak, żeby nie kursowała komunikacja zastępcza. Dojechałam więc jakoś.
Natomiast z wyborem suszarki nie miałam większego problemu, były dostępne różne modele - od najtańszego (20 zł...), przez średnio drogie (30-60 zł), aż po najdroższe (80-90 zł?). W cenie 55 zł znalazłam suszarkę marki Philips, stwierdziłam, że to chyba będzie najlepszy wybór. Najdroższa wydawała mi się zbyt bajerancka, nie potrzebowałam aż takiej, a nieco tańsza była nieznanej mi firmy (wiadomo, większe zaufanie do znanej). Ta za pół stówki była dla mnie w sam raz. Wzięłam do kasy, zapłaciłam i wyszłam.
Teraz mogłam pochodzić po sklepach, a nóż widelec coś sobie kupię. W większości ceny były spoko ale ciuchy nie przypadły mi do gustu. Właściwie mało tam sklepów już zostało, więc mały był wybór. Rozwalił mnie jednak ten jeden. Royal Collection. Wchodząc tam, nie miałam pojęcia, jak bardzo nazwa jest adekwatna do cen asortymentu. Teraz już wiem, że niczego tam nie kupię. Chyba jak wygram przynajmniej milion złotych. D< Wyszłam stamtąd z miną typu "are you fucking kidding me" i poszłam dalej.
Za to spodobała mi się spódnica w Carry ale postanowiłam, że obejdę całe to centrum, co by nie było wpadki pt. "O jezu, to mi się strasznie podoba ale już sobie coś kupiłam wcześniej, co ja teraz zrobię". Byłam później jeszcze w kilku sklepach, podobało mi się to i owo ale wróciłam po spódnicę. Kupiłam i pojechałam do domciu. :3
Później tak jakoś wyszło, że żałowałam, że nie kupiłam swetra, który widziałam w Reserved. Coraz bardziej i bardziej, do takiego stopnia, że nie mogłam przestać o nim myśleć. D:

Muszę jeszcze nadmienić, że następnego dnia, w niedzielę, czułam się niezwykle dobrze. Miałam tyle energii, że wzięłam psa na długi spacer, posprzątałam trochę w pokoju i upiekłam ciasto. Był to jeden z niewielu takich dni.

A tak to chodziłam do Vity, wkurzali mnie ludzie. Byłam w tamten weekend w szkole... Przyznam, że bardzo mnie ciekawiły te zajęcia, choć babka się bardzo powtarza i mówi do nas jak do małych dzieci... XDD

A dwa dni wcześniej, w czwartek, wybrałam się na przejażdżkę po Krakowie, gdzie pozałatwiałam kilka ważnych dla mnie spraw. Ominęła mnie część zajęć w Vicie tego dnia. Skorzystałam z okazji, że skoro już się urwałam z ośrodka to podjechałam do GK, zobaczyć czy mają mój sweterek. Nie mieli. :< Nadłożyłam więc drogi i pojechałam do Plazy, mając nadzieję, że jeszcze się nie wyprzedał. To był chyba cud, albo i nie bo nie mieli jednej sztuki ale z 3-4 jeszcze! Na szczęście mój rozmiar też. Przymierzyłam, zadowolona kupiłam i zadowolona poszłam na autobus; pojechałam do Vity. Spóźniona jak nie wiem co, poszłam odrazu do kuchni bo akurat miała moja grupa.

W piątek po południu znów byłam na zakupach, zmarnowałam ponad 3 godziny ale udało mi się kupić to co chciałam. Wpadłam tego dnia na pomysł uszycia broszek filcowych, co skończyłam dopiero chyba w tym tygodniu jakoś bo złapałam lenia na dłuższy czas.

W sobotę po zajęciach miałam iść na Mangowe wyjście do domu strachów, jednak musiałam zostać w szkole (choć i tak skończyła się wcześniej niż powinna xD). Poszłam więc dopiero ok. 16 i spotkałam znajomych w KFC. :3 Później jeszcze potowarzyszyłam im do ok. 21, choć już w innym lokalu. Tyle, że w niedziele jeszcze szkoła więc pora wracać. Miałam tego dnia problemy z żołądkiem, które uznałam za zwykły głód. Rano okazało się, że to prawdopodobnie wzdęcia (o ludzie, coś takiego w tak młodym wieku? ;_; ). Na dodatek w nocy nie mogłam spać, więc w szkole czułam się jak wyżuta. Na szczęście babka nas ocaliła, wypuszczając nas ok. 11 z zajęć. QvQ Wykorzystałam tą okazję żeby odwiedzić koleżankę. Niestety zapłaciłam za swoją głupotę. Przeszłam 2-3 przystanki, po czym wsiadłam do tramwaju i nie skasowałam biletu. Na ostatnim odcinku była kontrola. Później strasznie żałowałam i gdybałam, że mogłam przejść całą tą drogę na nogach, albo wysiąść przystanek wcześniej, bo przeczuwałam coś... No cóż. Spędziłam kilka godzin u koleżanki i wróciłam do domu.

W tym tygodniu również byłam nieco twórcza. Z racji, że nie udało mi się wejść do domu strachów, postanowiłam sobie, że zbiorę grupę ludzi do tego. Tylko skąd ich wziąć? Skąd... I wtedy dotarło do mnie - Vita! Bodajże we wtorek wzięłam kartkę i zrobiłam propozycję wyjścia dla chętnych. Wpisałam się jako pierwsza a później na społeczności powiedziałam reszcie o co chodzi. Szkoda tylko, że wciąż brak zainteresowania. Za leniwi ci ludzie.
Drugim moim pomysłem była możliwość korzystania z kuchnii w ośrodku, w celu polepszenia swoich umiejętności kucharskich. Oczywiście nie chodzi mi o dania obiadowe bo to już jest przygotowywane codziennie w ramach zajęć kuchennych, tak więc będę ćwiczyć różnej maści desery typu ciasta, ciasteczka... Dostałam pozwolenie od pani terapeutki zajmującej się pracownią kulinarną a także już od pani dyrektor. Mam nadzieję zacząć w nadchodzącym tygodniu. :) Pierwsza pozycja już wybrana, policzyłam koszt jednej formy, choć nie wiem na ile porcji mogę to maksymalnie podzielić. Postaram się to ustalić z terapeutką, która będzie doglądać mojej pracy.

Boże, się rozpisałam, uff. D:

Więcej następnym razem. <3

piątek, 13 września 2013

Momomomonokuma!

Dziś będzie chyba totalny post o DR random bo od dwóch dni już nie byłam w Vicie.


Siedzę, raz to w łóżku na wifi w komórce, raz to na lapku. Trochę śpię, trochę jem i trochę w necie buszuję. Choć niekoniecznie można to tak nazwać, głównie poruszam się stale po tych samych stronach.
Jednak nie ma to jak zrobić coś innego, np. włączyć sobie ulubiony Soundtrack i słuchać na okrągło. ♥ Tak, ostatnio mnie wzięło i słucham OST-a z Dangan Ronpa. Muzyka nieco dziwna do słuchania ale przypomina mi te 30 godzin w grze. :3
Właśnie, próbowałam wczoraj namówić K. do zagrania ale cholera się nie dała. :P Mamy inne zainteresowania - stwierdziła.

Idąc dalej tropem DR, bardzo lubię pairing Naegiri. Dlatego też obserwuję na tumblrze pewien roleplay - osoby odgrywające są chyba wręcz stworzone do swoich postaci. :3 Jestem ciekawa kiedy i jak się skończy; mam ochotę wrzucić go tutaj, jak tylko będzie mieć jakiś koniec. Równocześnie piszą też inny rp ale nie jest tak fajny jak ten pierwszy.

I kolejna część wpisu... również związana z DR! Ah, to moje maniactwo. : D Które skończy się wraz z końcem anime, trolololol.
Widzieliście podpis pod obrazkiem w ostatniej notce? Tak! Pora na zdjęcia z moim kapturem Monokumy. :3 Co prawda odebrałam go już półtora tygodnia temu ale kto by specjalnie z tego powodu pisał notkę - wystarczy, że na FB się pochwaliłam wtedy.

Monokuma. <3

A tu Monokuma!Kyu z torebką Cupcake Corner. 
Jakieś ludzie wlazły w kadr. ;_;

Ojej, monotematyczny post, wybaczcie. TAK WYSZŁO, haha. ♥


Więcej następnym razem.

środa, 11 września 2013

Another cold.

Znów taka długa przerwa w pisaniu.
Znów przeziębienie.
Znów nie wiem o czym napisać.~


Ostatnio strasznie nie mam ochoty na nic.
Ni to pisać, ni to oglądać anime, ni to internet przeglądać. No po prostu na nic.

Aż dziwię się, że dzisiaj mi się zachciało tutaj zajrzeć. .__.
Dodałam nawet ponownie widżet z spring.me (poprzednio znane jako formspring.me). Tak więc zadawajcie pytania.

Zachorowałam. Po raz trzeci w tym roku. Jednak podjęłam szybko działania i miejmy nadzieję, że się wykuruję wcześniej, niż po tygodniu.

Ah, zapomniałabym. Ostatnio pisałam o konwencie a tu już spowrotem dwa tygodnie temu zaczęły się zajęcia w Vicie (możliwe, że nie mówiłam - mieliśmy 3 tygodnie wolnego). Zajęcia jak zajęcia, bywają ciekawe a czasem nudne. Ale mam wrażenie, że po powrocie mam większą wenę, choć chyba tylko do rysowania. :P Ostatnimi czasy udało mi się wyprodukować bodajże 3-4 rysunki.
Portret kolegi.

Kyu Mei jako ja.

A to chyba ja, choć nie jestem pewna ale ma moje ciuchy! xD Wraz z moim kapturkiem Monokumy, po który jutro (2.09) się wybieram. ;3;

Lecz jak już wspominałam - leń się mnie trzyma, więc inne czynności wykonuję pobieżnie lub wcale.
...
...
Oh, kolejna fala lenistwa. Pora kończyć tego posta, który nieco przykrótki się stał. Może innym razem. :<

Dedykuję go pani K. bo wyczekiwała na coś nowego. <3


Więcej następnym razem.

środa, 28 sierpnia 2013

Convention.

Jak zwykle się rozleniwiłam.~

No ale dzisiaj postaram się (jak starczy czasu i chęci xD) opisać mój pobyt na konwencie aB-5olution, który odbył się w dniach 16-18 sierpnia (tak, mój pierwszy 3-dniowy :D) w Krakowie.



Z racji, że był to piątek, a dzień wcześniej mieliśmy święto - nie było wyjścia, trzeba posprzątać mieszkanie. Jakiś czas później, już po wykonaniu wszystkich czynności, zauważyłam jakoby ta możliwość wyjścia na konwent dała mi pewną motywację do sprzątania - bo uważam, że tamtym razem się przyłożyłam. A może to była obawa przed spełnieniem się "groźby", którą usłyszałam wtedy rano? (Nie, nie dowiecie się bo to zanadto głupie. :P)
W końcu nadeszła ta chwila. Kyu już spakowana, niecierpliwi się i wychodzi z domu o wiele wcześniej, niż pierwotnie zamierzała.
Jadąc już autobusem, podróż, mimo, że tylko z jednego końca miasta do drugiego, strasznie mi się dłużyła. Jednak byłam pewna - to już zaraz. W końcu, nie tylko ja zmierzałam w tym konkretnym kierunku, akurat tym pojazdem. Kilka przystanków po mnie, wsiadły dwie dziewczyny, które również taszczyły ze sobą mniejszy lub większy bagaż ale to, co je odróżniało od innych pasażerów - widoczne mangowe przypinki. Przypadek? No way. Pod koniec już jazdy, jak się okazało, miałyśmy jeszcze dwie wspólniczki, siedzące na tyłach tegoż autobusu. Wysiadamy.
Zagadałam do pierwszej dwójki, która wyglądała na nieco zagubioną w tej okolicy, choć sama nie byłam pewna jak trafić na conplace. Wspólnymi siłami dotarłyśmy i ustawiłyśmy się w kolejce, która z minuty na minutę się powiększała. Po przybyciu, sprawdziłam czas. Było jeszcze jakieś 30-40 minut do planowanego rozpoczęcia konwentu. Zostawiwszy bagaż, poszłam się rozejrzeć naprzód do kolejki, w poszukiwaniu jakichś znajomych twarzy. Idę, idę i jestem na początku. Niestety nikogo nie rozpoznałam więc mój chytry plan szybkiego awansu w kolejce musiał pójść w odstawkę. No cóż, odstoję swoje i kiedyś wejdę, prawda?
Po pewnym czasie kolejka się wydłużyła już dosyć sporo za mnie więc zrobiłam kolejny obchód - tym razem na tyły. I tak jeszcze parę razy aż zobaczyłam znane mi osoby. Przywitałam się i trochę pogadałam/posłuchałam ich rozmowy, po czym wracałam do kolejki by upewnić się, że moje rzeczy leżą na swoim miejscu.
W pewnym momencie ludzie zaczęli odliczać, jakby zaraz miał być Nowy Rok. Dochodziła godzina zero. Jednak z synchronizacją zegarków u nas kiepsko więc za jakieś 2 minuty powtórzyli odliczanie - lecz nic się nie wydarzyło. Musiało minąć jakieś dopiero jakieś 15-20 minut, a może i więcej żeby zaczęli wpuszczać pierwszych ludzi.
Osobiście stałam tam, nie licząc przed otwarciem, ok. 1,5h i dopiero będąc już blisko wejścia do budynku, zmieniły się zasady wchodzenia. Rozdzielono nas na 3 kolejki, co spowodowało niemałe zamieszanie. Jednak niedługo po tym wreszcie weszłam.
Wpierw trzeba się gdzieś rozłożyć, nie? Z nadzieją, że może jednak ktoś znajomy już wszedł i zajął miejsce w jednym ze sleeproomów, zaczęłam od sprawdzenia wszystkich sal do spania. No bo czemu zawsze mam spać na korytarzu? Choć wydaje mi się, że lepiej bym zrobiła, gdybym wybrała już to drugie. Znalazłam jedno wolne miejsce w sleepie, co prawda praktycznie pod umywalką i koło ściany, na której widziałam pająki (;_;). Właśnie! Pozdrawiam tego jednego, który mi wlazł na twarz w pierwszą noc. DDD:
Zostawiłam rzeczy i poszłam się przebrać bo jak wspominałam, przygotowałam sobie na tą okazję strój w stylu Fairy Kei. Już przebrana, choć bardzo niepewna czy powinnam wyjść w czymś takim, zebrałam całą odwagę i starałam się nie zwracać uwagi na potencjalnych hejterów.
Ledwo zeszłam na dół, w celu zapoznania się z asortymentem stoisk, a spotkałam kolejne dwie znane mi twarze. Przywitałam się i poprowadziłam ich do mojego skromnego posłania (twarda podłoga, oj twarda :x), gdzie zostawili swoje rzeczy. Wybrałam się ze znajomą na "spacer" po conplace i przy okazji widzieliśmy niektórych naszych znajomych. Teraz wypadałoby przypomnieć sobie, co robiłam później... XD
Ah, no tak, byłam na panelu o ASG, które mnie raczej nie pociąga ale poszłam dla towarzystwa. Z tego co kojarzę, później się rozdzieliłyśmy z koleżanką. Przejrzałam w końcu stoiska i nie wiem gdzie dokładnie się udałam ale zostałam zapytana przez jedną z konwentowiczek o pomoc. Chciała się dowiedzieć, o co chodzi z tą konwencją, zwłaszcza, że jest to jej pierwsza taka impreza. Pomyślałam, no ok, pomogę bo i tak nie mam nic do roboty. Poszłyśmy do bazy naszej frakcji (tak się złożyło, że byłyśmy w tej samej), co by wykonać jakieś zadania. Po wypełnieniu karty postaci, od razu zabrałyśmy się za quest wywieszony na tablicy. Sprawił nam dość dużo problemu, po czym przyszedł kolega i rozwiązał w 5 minut. XD Zatem chciałyśmy wykonać inne zadanie, karaoke - zaśpiewaj na mainie. Jednak po dotarciu na miejsce, okazało się, że zaraz zaczyna się kolejna atrakcja. :< No cóż, nie udało się. Poszłyśmy szukać jakiejś innej rozrywki.
To było jednak dziwne doświadczenie. Ledwo co spotkałam tą dziewczynę a potrafiłam z nią normalnie rozmawiać. A jak wiadomo, Kyu nie ma tego w zwyczaju. Prawdopodobnie dopadł mnie efekt późnej godziny. Tak, mam coś takiego, że po określonej godzinie mój mózg przestaje poprawnie (lub wcale c: ) funkcjonować. Byłam więc rozgadana choć głównie plotłam głupstwa. Nową koleżankę musiałam jednak pożegnać bo nie mogła zostać na noc. Wybrałąm się jeszcze na panel o Shounenach na wesoło, który był tak dobry, że sala pękała od uczestników. Po tym jednak nie wytrzymałam i udałam się spać. Nie dane mi było długo pospać, jak już wspominałam, jakimś cudem na mej twarzy znalazł się pająk. Wystraszona, że znów zostanę brutalnie obudzona, nie miałam już ochoty tam leżeć i poszłam szukać zajęcia.
Była godzina 12-1 w nocy a ja zgłodniałam. D: Dodatkowo wypiłam kawę, która mnie pobudziła i do ok. 4 łaziłam bez celu. Przyszłam do sleeproomu a tam głucho i ciemno. No cóż, nie ma lepszej pory na prysznic, niż teraz! Więc wzięłam potrzebne przybory i poszłam się umyć. Po czym wróciłam i zasnęłam, mimo tych wszędobylskich pająków. ;_;

Wstałam ok. 7-8 i poszłam się zobaczyć w lustrze. Omójboże. Moje włosy wyglądały okropnie co mnie bardzo smuciło. :< Nie było wyjścia, trzeba umyć głowę. Tylko skąd wziąć szampon, którego sama nie brałam bo byłam przekonana, że nie będzie mi potrzebny? D: Musiałam się pożyczyć od kogoś. Na szczęście koleżanka ze sleepa akurat szła więc byłam uratowana. ;3; Dość długo nam zeszło czekanie w kolejce do prysznicy jednak się doczekałam, główkę umyłam i mogłam ruszać do akcji!
Byłam chwilowo na konkursie Cosplayowa zgadywanka, po czym się skończył i nie pamiętam co robiłam. Miałam trochę wolnego czasu do następnej atrakcji, w której chciałam wziąć czynny udział, więc pewnie szwendałam się tu i tam. Nadszedł czas owej atrakcji - konkurs Animnezja, którego wyniku nie mogę przeboleć. ;___; Otóż utworzyłam team do konkursu z trzema innymi dziewczynami. Należało odgadnąć anime po screenie, które były podzielone na kategorie (bardzo znane, znane, mało znane, nieznane i niszowe) i poziomy trudności (easy, medium, hard i you may cry). Na początku szło nam spoko, byłyśmy na pierwszym miejscu. Zaczęły się jednak schody i spadałyśmy coraz niżej w rankingu. Cała atrakcja trwała ok. 4 godziny. Pod koniec, kiedy miała miejsce już ostatnia runda, wybrałyśmy niszowe YMC, za które było 100 punktów i dałoby nam to natychmiastowe zwycięstwo. Za nim zobaczyłyśmy obrazek, stwierdziłyśmy, że będzie to pewnie jakaś biała plama, której nie damy rady odgadnąć. Pojawia się obrazek i zaraz słychać śmiech na całej sali. Na screenie było widać oko, to było pewne. Jednak cała heca polegała na tym, że były to tylko kontury oka i kawałka włosów bo postać z jakiegoś powodu zrobiła się biała/blada. Nie było zbyt dużo czasu żeby się zastanowić, choć próbowałyśmy, nic nam nie przyszło do głowy. No cóż, poddajemy się. Lecz gdy przyszła pora na swobodne zgadywanie, jaka to seria, nie sądziłam, że odpowiedź będzie tak prosta. Watamote. Niszowe. Anime. WA-TA-MO-TE?! KURWA, przecież ja to właśnie oglądam bo to z obecnego sezonu! No i właśnie dlatego jestem zła, że nie przewidziałam takiego obrotu wydarzeń. :c To był jednak bardzo kiepski pomysł, zaliczać wychodzące anime do niszowych. Ja rozumiem, że jest nowe i ma mało jeszcze obejrzeń. Ale dlatego, że jest nowe to ma jeszcze szansę żeby się wybić! No cóż, załamana wynikiem, w dodatku przegapiłam inną atrakcję, znów poszłam się szwendać.
Tym razem miałam czas do 21. Spotkałam się po raz kolejny ze znajomymi i wybraliśmy się coś zjeść, w niedalekiej okolicy konwentu.
Po powrocie, trochę posiedziałam przed wejściem. Po czym znów chodziłam po conplace, trochę tak bez celu, wyczekując głównej atrakcji - Cosplay. Zazwyczaj już godzinę wcześniej stoję przed main roomem w kolejce, która im bliżej owej atrakcji, tym bardziej się rozprzestrzenia, często uniemożliwiając swobodne przechodzenie innym. Tym razem jednak było inaczej. Jakieś pół godziny przed cosplayem, siedziałam z innymi na sali i nikt nas nie wygonił. Godzina 21 się zbliża a tu nic, wcześniejsza atrakcja była prowadzona do końca czasu. Wyszło na to, że zaraz po tym rozpoczął się cosplay. Choć przygotowania do niego były prowadzone na żywca, przed nami. Trochę mnie to denerwowało bo chwilę już tam siedziałam, cztery litery zaczynały boleć. No dobra. Prezentacje przetrzymałam ale scenki - już nie; wyszłam w trakcie. Była wtedy już dość późna godzina, przynajmniej mój mózg to odczuwał. Poszłam więc spać.

Zmęczenie z poprzedniego dnia dało mi się we znaki, jako że obudziłam się znów koło 7-8. Zaspana udałam się na kawę, tym razem wybierając tę droższą lepszą opcję. Skusiłam się również na ciasto, którym mnie nęcił właściciel stoiska. Pyszny sernik czekoladowy. =3=
Miałam zamiar niedługo potem wyjść, tzn. iść już całkowicie do domu. Coś mnie jednak trzymało.
Zostałam na konkurs Ultrastara w kategorii Anime. Były 3 etapy - doszłam tylko do drugiego. Z jednej strony uważam, że było fajnie. Z drugiej natomiast, szkoda mi było bo nie zdążyłam na inny konkurs (a i tak pewnie nie miałabym w nim szans xD). No cóż, poszłam na tą ostatnią atrakcję, skończyła się i wio do domu.

Żal mi trochę było, te 3 dni tak szybko minęły. :<
Jestem jednak bardzo zadowolona. Mimo, że tego nie widać po tym poście (zapomniałam o pewnych rzeczach wspomnieć :<) to bardzo się socjalizowałam, zwłaszcza z nowo poznaną koleżanką i jeszcze jedną osobą, której nie znam ani z nicka ani z imienia ale pograłyśmy razem na Wii. :3 Ogólnie byłam bardzo otwarta, wynikało to zapewne ze zmęczenia ale i tak jestem zaskoczona swoim zachowaniem. ^^;

Morał z tego taki: od teraz będę przychodzić niewyspana, lepsze to niż upijać się (choć mówi ta, co do tej pory wypiła w sumie może pół szklanki alkoholu) a efekt taki sam. XD


Więcej następnym razem.
Do dupy ten post, efekt pisania po kawałku przez 3-4 dni.

środa, 14 sierpnia 2013

La~la~la.

No tak, z gry się wyrwałam ale nic po za tym się nie zmieniło. Tak jak i to, że nie chce mi się pisać nowych notek na blogu. XD
Jednak w końcu coś trzeba sklecić. ;__;


Ekhm.
Wyrwawszy się z monotonii gry, byłam już w trakcie mojego "maratonu" komputerowego, który wynikał z wyjazdu rodziców na urlop kilkudniowy. Miałam (i nadal mam w sumie) także wolne od Vity. Co prawda siedziałam przy lapku nonstop ale wykonywałam inne ważne czynności takie jak sprzątanie, pranie, gotowanie... Dlatego nie mogę pojąć, czemu wciąż nie wolno mi wybierać czasu, w jakim korzystam z dobrodziejstw tego urządzenia. ;_; No dobra, racja - to wygląda na uzależnienie. I pewnie nim jest bo mogłabym spędzić cały dzień przed kompem.
Ekhm. Zmieńmy temat bo i tak nie ma na niego odpowiedzi. ^^;

Spędziłam ten czas, jak spędziłam. W sumie gdyby nie ten nieszczęsny komputer i tyle czasu przy nim, nie zainteresowałabym się aż tak bardzo pewną rzeczą. Albo raczej - pewnym stylem.
Będąc niedawno na zakupach, zobaczyłam w jednym sklepie ciekawe buty. Zdarzyło mi się już kilka razy, że przypasowałam styl do danej części ubioru. I tak było tutaj. Przyglądałam się im i stwierdziłam, że już gdzieś widziałam coś podobnego. Czyżby...? Nawet jeśli nie miałam racji, to spodobały mi się na tyle, że je kupiłam.

Fairy Kei...? Ta nazwa krążyła mi po głowie. Wstukałam więc później jako zapytanie do wujka Google, który potwierdził moje oczekiwania. Hej, to całkiem ładny styl. A gdyby tak... I niedługo potem zaczęłam poszukiwania jakichś poradników co do Fairy Kei. Na kilka dni porzuciłam ale z nudów znów się za to zabrałam i szukałam innych pasujących części garderoby.
Tak bardzo mi się spodobało, że mam zamiar się tak przebrać kiedyś na jakiś konwent czy coś w stylu Fashion Walk. : D Już zaczęłam przygotowania i co prawda wciąż większości mi brakuje do konkretnego ubioru ale na razie będę pseudo-fairy kei na konwencie B5. Niestety nie mam zdjęcia w kompletnym stroju, który na chwilę obecną przygotowałam. Jednak może to i lepiej, nikt mnie nie znajdzie na konie udającej "wróżkę". XD Ale będę jak zwykle pod nickiem Kyu (lub też z dopiskiem Mei). :3


Więcej następnym razem.

sobota, 3 sierpnia 2013

Oh god of despair.

Jezu. Nareszcie się wyzwoliłam.


Nareszcie skończyłam tę grę. >8I

Przez ostatnie dwa tygodnie, praktycznie codziennie, poświęcałam swój czas komputerowy na grę. Czuję się prawie jak w czasach mojej fazy na RO, gdzie co prawda jeszcze więcej siedziałam godzin na dobę ale bardzo podobnie było. Otóż nie zajmowałam się wtedy żadnymi portalami społecznościowymi, ba, praktycznie w ogóle na przeglądarkę nie wchodziłam! No chyba, że sprawdzić coś związanego z RO. I tak też było teraz właściwie. Niektórzy już pewnie wiedzą, co mnie tak wessało jednak przypomnijmy.

Danganronpa: Academy of Hope and High School Students of Despair.

Bardzo dużo mówiący tytuł, co nie? Nie? :( 
Zatem nieco fabuły.

Akademia Nadziei, przyjmuje w swoje szeregi licealistów, wyróżniających się na jakimś tle i nadaje im tytuły "Super Duper High School xxx" gdzie xxx to właśnie cecha ich wyróżniająca. Jednak Makoto Naegi jest przeciętnym uczniem i trafia do owej szkoły, gdyż został wylosowany jako "Super Duper High School Luckster". Jednak w pierwszym dniu szkoły, na ceremonii otwarcia roku szkolnego dowiaduje się, że on i pozostała 14 uczniów, nie mogą opuścić murów szkoły, od tak. Jedynym sposobem jest zabić kogoś. Lecz też nie byle jak - musi to być morderstwo doskonałe tj. nikt nie może nakryć sprawcy.
Wszystko fajnie ale tu nie kończy się historia, choć moja opowieść o tej serii - tak. Jeśli ktoś jest ciekawy - zachęcam do obejrzenia anime, które niedawno zaczęło wychodzić. Jak zwykle jednak nie jest to adaptacja, którą można polecić, ze względu na duże braki szczegółów z gry. Gdyby się postarali, mogliby z tego zrobić 24/25 odcinkowiec a będzie mieć jedyne 13. Szkoda.

No i tak, gra zajęła mi ok. 30 godzin - chyba niedługo. 
Gdybym mogła, to chętnie bym jeszcze zagrała w Super Danganronpa 2 ale jeszcze jej nie przetłumaczyli. T^T

A teraz powrót do normalnego(?) życia. I co ja będę robić?! D:


Możliwe, że w najbliższym czasie dokończę moją relację z wycieczki do Pragi. A może nie.


Więcej następnym razem.

wtorek, 16 lipca 2013

The trip - part 4.

Trochę odechciewa mi się samej to pisać. Po raz pierwszy skrót 5 dni jest dłuższy niż jedna notka... No dobra, brnijmy w to dalej. Zatem...


Wybrałyśmy się na tramwaj w naszej okolicy. A nim dojechałyśmy, właściwie nie pamiętam na jaki przystanek ale miało to być pobliże Zamku Praskiego. Jednak jak zwykle, zgubione, zauważyłyśmy stację metra a obok niego jakieś wejście. "Hmm, może to to? Sprawdźmy." Tam okazał się być  początek Ogrodu Wallensteina, gdzie jedną z atrakcji, a dla której głównie miałyśmy się wybrać my, miał być paw albinos. Jak dla mnie, ogród nawet ładny, za mało jednak podpisów po angielsku. Była tam też wystawa, bodajże podarunków od innych krajów? A najgorsze, że nie spotkałam pawia. T^T Dammit.
Po wyjściu, zaczęło się kolejne poszukiwanie - jak tu dojść na Hradczany, które widać w górę przed nami? No nic, idziemy przed siebie. Po drodze jakaś tabliczka z napisem "Prazsky hrad", czyli w dobrym kierunku. Zaczęło się robić coraz wyżej. I wyżej. Aż doszłyśmy do pierdyliarda schodów i trzeba było się na nie wdrapać. Idziemy i idziemy. Nareszcie szczyt, a teraz - gdzie kasa biletowa? Chwila odpoczynku wpierw. Kupiłyśmy 2 normalne, na długą trasę. I mapę.
No to pierwszy obiekt - Katedra św. Wita. Tu już dość skrócę bo szczerze to nie lubię kościołów, a na dodatek nie wykupiłyśmy pozwolenia na robienie zdjęć - pf, kolejne 50 koron w plecy? W życiu. XD Dalej, co tam było... A! Przy okazji zwiedzanie toalet, oczywiście płatnych, a co! 10 koron od osoby. Kurde, to jest pomysł na biznes, aż sama sobie postawię płatną toaletę, najlepiej na środku Rynku. Ekhm, wracając do zwiedzania, już nie toalet ale zamku...
Następnie Stary pałac królewski (tak, musiałam się posłużyć mapką, bo już w sumie nie pamiętam co zwiedzałam). Nie pamiętam stamtąd już nic oprócz wielkiej sali, gdzie wnętrze było odgrodzone barierkami a można było się poruszać tylko przy samych ścianach. Kilka wyjść po schodach, gdzie można było zobaczyć różne sale pałacu.
Zaraz obok wystawa "Historia Zamku Praskiego", która była chyba jedynym obiektem,w którym spędziłyśmy tyle czasu. Wierzcie mi, naprawdę długa a jeszcze czytanie, i tłumaczenie jednocześnie, opisów na każdej gablocie zajęło nam wieki. Najbardziej mi się podobały chyba gabloty z biżuterią. >w< Przy okazji na tej wystawie zgubiłam pierwszą mapę, sama nie wiem kiedy, haha.~ Już w trakcie oglądania byłam cholernie głodna więc widząc już koniec byłam przeszczęśliwa, że wreszcie pójdziemy coś zjeść. Była już chyba godzina 15 lub 16.
Pożegnałyśmy już tego dnia Praski Zamek i udałyśmy się w pewną dzielnicę miasta, gdzie widziałyśmy coś w rodzaju Biedronki. Zakupiłyśmy tam wodę, a także zapas zupek chińskich (jedna z nich wciąż leży u mnie w pokoju XDD). Później, idąc przez tą część miasta, zobaczyłyśmy chiński bar. Tak patrzymy na menu, które na banerze widniało przed wejściem. "Ty, całkiem tanio, a taką porcją można się spokojnie najeść." No to wybieramy. Mój wybór niestety okazał się nietrafny bo patrząc na tablicę w lokalu nie było ostrzeżenia, że jest to danie na ostro. Co prawda wcześniej wzięłam sobie zupę i zjadłam trochę tego drugiego ale 1/3 musiałam porzucić bo na zimno bym tego tym bardziej nie zjadła (a w hostelu nie mają mikrofali T^T). Podjadłam koleżance trochę frytek i byłam syta. Albo nawet przesycona. Dlatego też tego dnia już po obiedzie, wróciłyśmy od razu do naszego lokum. I tam zostałyśmy do godziny ok. 19 a później wyszłyśmy rozejrzeć się po naszej okolicy. Wyszło na to, że mamy przy sobie pełno Potravin i innych ciekawych sklepów, zwłaszcza prywatnych, które już dawno były zamknięte. Szłyśmy przed siebie ok 30-40 minut, po czym zobaczywszy godzinę, zgodnie stwierdziłyśmy, że przed 10 wieczór trzeba jeszcze pożyczyć czajnik. Tak więc zawróciłyśmy.
Znów pyszna chińska chemia na kolację - tym razem jedna z tych kupionych tego dnia. Nawet nie pamiętam jaki smak bo dodali jakiś spiced oil, który zepsuł całą przyjemność jedzenia - zupka okazała się k*rewsko ostra. ;_; Jakoś zjadłam, choć strasznie przy tym kaszlałam. Następnie siusiu, paciorek i spać. Jak zwykle musiałam znosić moją głośną koleżankę (:*), która dopiero chyba ok. północy pozwoliła mi zasnąć.

Więcej następnym razem.
Oludzie.

poniedziałek, 15 lipca 2013

The trip - part 3.

Czyli przygody Kyu w Pradze.


Wpierw chciałyśmy pojechać do ZOO/Ogrodu Botanicznego. Nie trudno było znaleźć autobus, zwłaszcza, że wcześniej sobie przygotowałam jego numer. :3 No to jedziemy. Podjechałyśmy pod sam ogród, gdzie po dłuższym namyśle, nie weszłyśmy. Zdecydowałyśmy, że w ZOO już byłyśmy i w Krakowie, i w Warszawie - po co znów marnować kasę i oglądać zwierzątka? Wiem, wiem, miłośnicy zwierząt mnie pewnie zbesztają ale taka prawda. Na dodatek, nasz budżet na całą wycieczkę był wyliczony wręcz na styk a tu nas na bilecie i na opłacie za hostel, że tak powiem brzydko - wychujali. :< Trzeba było się liczyć z cięciami w atrakcjach. Poszłyśmy więc jedynie do O. Botanicznego. Chciałyśmy kupić bilet na wystawę na zewnątrz + szklarnia, jednak pani w kasie mnie uświadomiła, że w poniedziałki szklarnia jest zamknięta. No cóż, szkoda. Jeszcze bardziej szkoda bo weszłyśmy na tą główną wystawę a tam połowa roślinności zdechnięta, prawdopodobnie przez upały. .__. Trochę połaziłyśmy a trochę poleżałyśmy na wystawionych dla gości leżaczkach. Była też część z ogrodem japońskim. Szczerze? Nuda. Po drodze szukałyśmy jakiegoś baru, który niby miał się znajdować gdzieś na terenie całej wystawy. Nie znalazłyśmy, jednak dotarłyśmy do wyjścia ogrodu i udałyśmy się na autobus (przy okazji zwiedziłyśmy czeską Żabkę XDD).
Później obiad. Tak zajebisty bo w McDonaldzie, który był niedaleko metra i ogólnie komunikacji miejskiej. Nie ma to jak samotny McWrap na obiadek, haha. ;_;
Z tego co kojarzę, następnie wróciłyśmy do hostelu i znów nieco leżakowania. Potem, z racji, że było jeszcze dość sporo czasu, wybrałyśmy się na Stare Miasto. Na Rynku czułam się trochę jak na tym naszym krakowskim. Fajnie by było, gdybyśmy mogły sobie tam pozwolić na odrobinę szaleństwa tj. jakieś pamiątki, ciekawe jedzenie, atrakcje ale nie. Wszystko już miałyśmy wyliczone i tamtym dniu nie wydałyśmy zbyt wiele. Szłyśmy koło muzeum, które również było w planach ale uznałyśmy, że trzeba jeszcze raz dokładnie przeliczyć, na co możemy sobie pozwolić. Usiadłyśmy koło jakiegoś kościoła, ja jednak miałam pewne trudności w wyliczeniach. Trzeba było to zostawić na później. Poszłyśmy w kierunku Mostu Karola a przed nim, pozwoliłam sobie na lody, przez co bałam się, że za dużo wydam. ;3; Połowa Mostu zaliczona, pora była jednak wracać. Okazało się, że owy most nie był wcale daleko od naszej stacji metra, tylko myśmy poszły do niego naokoło. XD;
Wróciłyśmy do hostelu, który wydawał się jak twierdza, wychodzisz - musisz oddać klucz od pokoju (wiem, wiem, żeby nie zgubić) i dopiero otwierają Ci główne drzwi. Wchodzisz całe wieki bo na recepcji zazwyczaj nikogo nie ma i też muszą otworzyć te cholerne wrota. -_- Oddają klucz i dopiero idziesz do siebie. Jednak zauważyłam ciekawą rzecz. Z tego co mi się wydaje, większość lokatorów hostelu jest stała tj. wynajmuje tam pokoje. Dlaczego? Bo zaglądając do takiego pokoju, oni mają wszystko, w porównaniu do nas. Własne garnki chociażby, czy też suszarkę do bielizny. A my? Nawet czajnika i musiałyśmy się pożyczać, właściwie codziennie, od recepcjonisty.
Udało nam się dopiero za drugim razem pożyczyć czajnik, bo wcześniej prosząc o kettle, p. Marcin  nie zrozumiał (a ciekawe, że pot już tak).
Całe szczęście na kolację już nie wydawałyśmy więcej kasy - opłaciło się wziąć chińskie zalewajki. XD Po najedzeniu się całym układem okresowym pierwiastków - pora do łóżek. Ale myślicie, że ta moja żona dałaby mi spać, skoro sama chodzi dopiero ok. 11-12 w nocy? No cóż, musiałam to jakoś znieść, ty cholero. :P

Tu już, mam nadzieję, zaczną się krótsze opisy bo kolejne dni były nawet spokojne. Przyzwyczaiłyśmy się do warunków w których musiałyśmy spędzić ten czas. Miałyśmy jednak ochotę wrócić wcześniej. Ostatecznie powrót odbył się tak, jak zaplanowałyśmy. No ale to dopiero w piątek, a ja jeszcze o wtorku nie zaczęłam...

Rano, choć poprzedniej nocy poszłam spać późno, wstałam nawet wcześnie. Zebrałam się z łóżka i poszłam do mycia. Prysznic na naszym piętrze zajęty, jak dobrze, że jeszcze były dwa... Woda - raz zimna, raz ciepła ale dało się umyć. Po wysuszeniu głowy i ubraniu się, poszłam obudzić mą koleżankę, która spała w najlepsze. Zostawiłam ją w pokoju a sama wybrałam się do pobliskiej piekarni-budki, gdzie, jeżeli wciąż dobrze pamiętam, poprosiłam trochę po angielsku, trochę po czesku, o dwie buchty i kołacze wielkie, które swą wielkością tak naprawdę przypominały normalną drożdżówkę. Po zaniesieniu części koleżance do hostelu i zjedzeniu, postanowiłyśmy tego dnia iść na Hradczany.

Więcej następnym razem.

The trip - part 2.

Dość długo się zastanawiałam jak rozpocząć ten wpis jednak nic nie wymyśliłam więc o tym piszę. XD Nie mam też pomysłu jak ubarwić te moje nudne wywody więc dalej będą nudne. 8D Na czym to ja skończyłam? Ah tak.


...i zgubiłyśmy się. Nosz kurwa, wszystkie napisy po czesku a piktogramów w cholerę i żaden nie przypominał metra. Łaziłyśmy tak chyba z pół godziny aż znalazłyśmy jakieś automaty z napisem Jizdenky. Jednak dwóch panów opróżniało automaty z zarobionego bilonu i nie dało się ich w tamtym momencie użyć. Na przeciwko stały takie same automaty więc podeszłyśmy. Zrozumiałam jednak, że jesteśmy w dupie bo my nie mamy monet, jedynie papierkowe drobne. Na szczęście zauważyłam jakąś kasę, gdzie również sprzedawali bilety komunikacji miejskiej. Poprosiłam o jeden 3-dniowy bo na więcej dni nie mają. Po odejściu od kasy, zrozumiałam, że stoimy koło wejścia do metra. Co prawda były dwa więc weszłyśmy jednym z nich. Na dole okazało się, że na tej stacji metro jedzie pośrodku, dlategoż były te dwa wejścia. Sprawdziwszy kierunek jazdy, wyszło na to, że powinnyśmy były wejść jednak tym drugim. No to z powrotem na górę. Teraz już było ok. Bardzo spodobało mi się praskie metro, zwłaszcza, że tam też mają głosowe zapowiadanie stacji. :D Najbardziej lubiłam to krótkie i z fajnym akcentem "Vltavska". XDD
Wysiadłyśmy na stanicy Nadrazi Holesovice. Jednak i tu był problem. Wyjścia na górę były dwa. "No ok, chodźmy do któregoś." Wychodzimy i... nosz, ja nie wiem gdzie my mamy iść! Więc poszłyśmy przed siebie, ot tak. Nareszcie jakieś wyjście na świeże powietrze i znowu. "Gdzie my kurwa jesteśmy?" Wyjęłam mapę Pragi, którą zakupiłam jakiś czas temu, jeszcze w Krakowie. Ze 20 minut szukałam naszego położenia. Co prawda mniej więcej wiedziałam, gdzie jesteśmy - było to jednak mniej, niż więcej. Wreszcie, znalawszy na jakimś budynku nazwę ulicy, udało mi się ustalić, w którym kierunku powinnyśmy iść. Dalej jednak nie wiedziałam, jak nas tam wywiało. Po jakimś czasie, mocno już wkurwiona i zmęczona ciągnięciem tej cholernej walizki, gdy już prawdopodobnie szłyśmy w dobrym kierunku, zobaczyłam stację metra, o tej samej nazwie, na której miałyśmy wysiąść. Wtedy się kapnęłam, że to drugie wyjście wtedy z metra, prowadziło właśnie tutaj. No ja pierdolę. Dobra, idziemy dalej. Wkurzu, wkurzu jeszcze bardziej ale nareszcie dotarłyśmy do jakiegoś skrętu. A tam ulica Argentinska. SUKCES. D:
Hostel okazał się być bardzo blisko od skrzyżowania i ogólnie blisko od ulicy tj. chodnik miał może ze 2 metry a od ulicy oddzielone to to było barierkami jedynie. No nic, wchodzimy do hostelu a tam... no nie wiem co, po prostu. Wyglądało to jak zwykły budynek mieszkalny, co mnie bardzo zdziwiło. Pomyślałam: "Pewnie na górze jest lepiej." - jednak szybko się okazało, jak bardzo się myliłam. Otworzyła nam pani sprzątająca. Nie mówiła niestety po angielsku, jednak i tu na migi oraz pojedyncze słowa, udało się z nią dogadać. Zadzwoniła prawdopodobnie do właściciela hostelu i podała telefon a w nim głos, który zaczął do mnie mówić po polsku. Powiedział, że mamy poczekać w środku na recepcjonistę, pana Marcina, bo przyjdzie dopiero koło 10. Sprzątaczka zaprosiła nas na piętro wyżej, do jednego z pokoi. Siedzimy i obserwujemy wnętrze. Łóżka wyglądały ok, jednak cała reszta - już nie. Syf na oknach, ścianach a nawet kaloryferach. D: Chyba jedynie podłoga, pokryta wykładziną, nie miała sobie nic do zarzucenia. Była 10.
Poszłam do recepcjonisty porozmawiać o zapłacie. Licząc 2 osoby, na 4 noce, wychodziło 2160 koron. Gość wyciągnął kartkę i napisał kwotę - 2500 Kc. Ja zrobiłam wielkie oczy i też wyciągnęłam kawałek kartki. Napisałam mu 270 Kc za noc/osobę. Ten, nie wiedząc co robić, powiedział, że zadzwoni do bossa. Po jego rozmowie, napisał kolejną kwotę - tym razem o 100 koron niższą. W tym momencie to ja zgłupiałam i poszłam na górę do pokoju na negocjacje z koleżanką. Zaraz potem przyszedł p. recepcjonista i powiedział, że albo płacimy albo wyny. Nie mając adresu żadnego innego hostelu, stwierdziłyśmy - ok, płacimy. Po tym, koleś powiedział, że pokój jest nasz i wyszedł. Jednak mojej towarzyszce nie podobało się, że zostawił nas w pokoju, w którym było SZEŚĆ łóżek. Poszłyśmy więc na dół i poprosiłyśmy o zmianę pokoju na dwuosobowy. Co prawda musiałyśmy targać bagaże na 3. piętro ale lepsze to, niż później jakieś problemy z powodu wcześniejszego pokoju. Weszłyśmy i nawet nie rozpakowały walizek, tylko odpoczynek nam był w głowie.
Po leżakowaniu, wybrałyśmy się na miasto.

Więcej następnym razem.

Okurwa. Tego będzie z 10 części. DD:

niedziela, 14 lipca 2013

The trip - Success or fail? Part 1.

Łał. Wróciłam. Co prawda już wczoraj ale nie zdążyłam machnąć posta. A dziś jestem w jakimś amoku więc nie wiem co wyjdzie z tego wpisu.


W sobotę żem nie zaczęła się pakować ale myślę, że większość dnia wyglądała tak, jak pisałam wcześniej - czylim sprzątała.
Ale trzeba dodać, że po południu poszłam spotkać się ze znajomymi z liceum - taka ot nasza grupka z tamtych czasów. Trochę posiedzieliśmy w McCafe a później, po drodze na tramwaj/autobus spełniłam swoją zachciankę - kupiłam sobie Bubble Tea. W sumie, po pierwszej herbacie dawno temu, nie sądziłam, że będę to jeszcze kiedykolwiek kupywać (a zrobiłam tak już ok. 5 razy). No ale ten post nie o tym.

W niedzielę nieco nerwowa, zaczęłam się pakować. Najpierw spisałam listę rzeczy, które muszę zabrać a dość sporo tego było. Niby skończyłam upychać walizkę dopiero wieczorem ale ogólnie nie zajęło mi to dużo czasu, lista naprawdę pomogła. Po wszystkim wypiłam jeszcze na noc kawę i właściwie zaraz ruszyłam w drogę. Na dworcu autobusowym spotkałam oczywiście moją towarzyszkę podróży. Razem poszłyśmy na stanowisko, z którego miał odjeżdżać nasz bus. Dość sporo czekałyśmy i martwiłyśmy się, że nie przyjedzie, jako, że drugi bus, który również jechał do Cieszyna, stał na swoim miejscu od dawna. Trochę spóźniony ale przyjechał i nasz. Bilety sprawdzone - no to jedziemy. I od tego momentu zaczyna się.
Młody kierowca, nieco zakręcony, jechał jak wariat busem, którego nazwa "Comfort", wydawała się być nie na miejscu. Nie dość, że ciasny, to na każdym zakręcie i nierówności na drodze, rzucało nim gorzej niż samolotem podczas turbulencji. D: Jednak koszmar się skończył, kiedy kierowca oznajmił nam, że nie będzie wiózł 3 osób do Cieszyna, a że jechaliśmy w równym tempie, co w.w drugi bus i spotkaliśmy się z nim na przystanku w jakiejś mieścinie, zostaliśmy przerzuceni do niego. Ten pojazd okazał się być rajem, w porównaniu z poprzednim.
Dojechaliśmy do Cieszyna ok. 30 minut po północy - zatem mieliśmy już poniedziałek.

I tu pojawił się kolejny problem. W którą stronę iść? Po załatwieniu potrzeb fizjologicznych w krzaczkach, ruszyłyśmy na dworzec w Czeskim Cieszynie. Dotarłyśmy do jakiegoś skrzyżowania, gdzie okazało się, że chyba coś jest nie tak bo takich ulic, jak tam, na mapie w komórce znaleźć nie mogłam. Jechała jednak Straż Miejska, która pokierowała nas, jak się znów później okazało, w jeszcze gorsze zadupie. Wreszcie jednak, krążąc palcem po mapie, znalazłam ulicę, po której żeśmy się poruszały i wyszło na to, że wysiadając z busa, poszłyśmy w złym kierunku. Musiałyśmy przez to iść naokoło. Po jakiejś godzinie, udało nam się dojść na dworzec. Wycieńczone bieganiem tu i tam z walizkami, poszłyśmy na peron, z którego miał odjeżdżać nasz pociąg. Czekałyśmy jeszcze godzinę, przy czym się trochę (a może nawet sporo) wygłupiałyśmy.
Wygłupy o 2 w nocy. : D
Ok. 2:40 pociąg przyjechał. Od razu wsiadłyśmy i szukałyśmy przynajmniej dwóch wolnych miejsc, gdzie byliby jacyś normalni ludzie. Z początku wydawali się ok ale im dalej, tym było gorzej, zwłaszcza jedna pani, która nie wyglądała na zadbaną. Za nim się rozsiadłyśmy, poszłam kupić bilet. Znalawszy panią konduktor, próbowałam się z nią dogadać po angielsku. Pani chyba nie grzeszyła znajomością tego języka ale jakoś na migi udało mi się kupić jizdenky. Okazało się jednak, że były droższe o 100 koron niż w kasie, które jakby się mogło wydawać, o takiej porze, powinny być zamknięte. Polak, który siedział z nami w przedziale, uświadomił nas jednak, że również jechał z Czeskiego Cieszyna i przed samą podróżą kupił tam bilet. No cóż. Straciłyśmy, choć trochę mniej bo prawdopodobnie pani konduktor wydała mi o 100 koron więcej, niż powinna.
Czekając na odjazd ze stacji w Bohuminie, p. Polak (nie znam jego imienia nawet, niestety) zauważył stojący obok nas expres, jadący również do Pragi. Wysiadł i spytał konduktora, czy tamten zajedzie na miejsce szybciej. Zaproponował nam żebyśmy wysiadły i razem z nim pojechały drugim pociągiem. Pomyślałam sobie: "No, skoro ma być szybciej, to czemu nie!" i zabrałyśmy nasze walizki z tego nieprzyjemnego miejsca. Szybko pobiegliśmy na ten expres, który w środku okazał się być o niebo lepszy niż nasz wcześniejszy pociąg. Co prawda później Polak nas uświadomił, że źle zrozumiał konduktora i pociąg będzie później o ok. 10 niż nasz pierwotny. Jednak co z tego, skoro warunki były świetne, zwłaszcza, że skład startował z tej stacji, więc był pusty a bilet obowiązywał ten sam? ♥
Pomimo tego, że obcym nie powinno się ufać, zaryzykowałyśmy. P. Polak był dla nas bardzo miły i nie sposób było mu nie zaufać. Opowiedział nam nieco swojego życia, jak to studiował w Krakowie ale mu nie wyszło. Jak to z koncertu pojechał nad morze i zostało mu 2 zł w kieszeni a ludzie byli tam na tyle dobrzy, że pozwolili u siebie spać i dali zjeść... Może to ostatnie brzmiało nieprawdopodobnie ale fajny był z niego człowiek, co prawda jak dla mnie, nieco idiota ale fajny. Nawet kupił nam kawę a później znów chciał postawić. :3 Podróż przydługawa ale kiedyś musiała się skończyć. Podziękowałyśmy i pożegnałyśmy pana, który miał przed sobą jeszcze kawałek drogi następnym pociągiem. A my wyszłyśmy z peronu i...

Więcej następnym razem!
Obym do jutra jeszcze pamiętała. XD;;

czwartek, 4 lipca 2013

The trip.

Okej, okej, znów zaniedbałam. I tak chyba już będzie zawsze. :<

W skrócie dla tych, którym nie chce się czytać: Tak, plany już zrealizowane i jedziem z żonką w niedzielę do Pragi. ♥

A dla reszty:


Ło kurwa, tak dawno nie pisałam, że teraz już serio nie pamiętam co robiłam w tamtym tygodniu. Oprócz szukania noclegu na terenie czeskiej stolicy i parapetówki w sobotę.

Właśnie jakoś w dniach od wtorku do piątku żem szukała hostelu. Choć możliwe, że pamięć mnie myli bo wtedy już chyba po prostu je rezerwowałam. Co jest dla mnie nieco dziwne bo dostałam odpowiedź jakoby nie potrzebna była zaliczka. Martwi mnie, że przyjadę na miejsce i okaże się, że będziemy musiały zamieszkać, chyba, pod Mostem Karola. Ha-ha.

Oczywiście jak zwykle w piątek sprzątanko ale tym razem szczególnie musiałam to zrobić wtedy, jako, że następnego dnia piekłam ciasteczka! :3

W sobotę jednak miałam jeszcze trochę sprzątania plus gotowanie obiadu. Obawiałam się, że nie zdążę, z racji, że za dużo narobiło mi się za dużo masy na ciasteczka. Ale jakoś się wyrobiłam i upiekłam, jak na moje oko, jakieś kilo ciastek (trochę przesadziłam, wiem XDD). Później już zostało tylko udać się na wcześniej wspomnianą imprezę. Niestety założyłam nowe buty, które mnie już wcześniej nieco obtarły i męczyłam się w każdym momencie, w którym musiałam się ruszać w tym felernym obuwiu. ;__; Co najgorsze, po wyjściu z tramwaju nie miałam pojęcia, w którym kierunku muszę się udać. No, niby tabliczkę z nazwą ulicy widziałam ale początek ulicy był dość kręty i stwierdziłam, że to chyba nie ta. No cóż, utrudniłam sobie nieco dotarcie na miejsce. Ale w końcu trafiłam. Przy wejściu do bloku jednak miałam to uczucie "nosz kurwa", jako, że mieszkanie, którego numer mi wskazano, było na 4. piętrze. :'I No ale przebolałam i wyszłam na samą górę. Grzecznie zapukałam i usłyszałam głośne "OTWARTE!". Weszłam a tu podłoga w korytarzu (czy można to tak w ogóle nazwać...?) okupowana przez... bodajże trzech facetów, przy kompie jeszcze dwie osoby a w kuchni, ekhem-- ANEKSIE KUCHENNYM! zapieprzała (no, nie do końca ale powiedzmy >D) przy robieniu kanapek Inalion. Dla mnie jak zwykle sytuacja awkward - nie mogłam znaleźć swojego miejsca. I w sumie do samego końca nie znalazłam. Przyniosłam oczywiście moje ciacha jednak nie cieszyły się zbytnią popularnością (a czego się mogłam spodziewać, to owsiane => zdrowe(?) ciastka D<). Ostatecznie zabrałam większość, zostawiając trochę w innym naczyniu (bo przyszłam z własnym, taka tam stara biała miska z pokrywką...). Przez większość czasu, szczerze mówiąc, nudziłam się. Przyszła Kyu abstynentka (i niepaląca) na imprezę z alkoholem i fajką wodną. >D;; Spróbować bym spróbowała jakichś trunków ale nikt mnie nawet nie poczęstował. No cóż. Po jakimś czasie przyszli nowi goście. Udało mi się załapać na kawałek ciasta, niestety nie przepadam już za takimi z kremem - kochana rodzina z pewnej wsi. ♥ Zjadłam jednak, owoce zrekompensowały mi obrzydzenie kremami. ;3; Było miło ale pora do domu. Nie udałam się jednak sama na tramwaj. Potowarzyszył mi pewien chłopak, który jak później się okazało, jest jednym z użytkowników forum Kyuu. Razem pojechaliśmy całkiem sporą ilość przystanków i udało nam się wymienić kilka zdań.

W niedzielę się cholernie nudziłam, nie licząc tego, że musiałam zrobić obiad. :< Prawie cały dzień przespałam, z tego co pamiętam.

A ten tydzień? Nie był jakiś szczególnie ciekawy (jak i cała reszta, ha-ha).
W poniedziałek miałam zajęcia w kuchni ale niezbyt pamiętam cośmy wtedy robili na obiad. Bodajże białą kiełbasę z młodymi ziemniakami i (młodą) kapustą...?  Chyba tak. Świetnie zaczęłam tydzień, z racji, że uciekłam pod koniec zajęć. Czemu świetnie?

We wtorek żem nie poszła (a to zbój jeden :v) bo rano miałam załatwienia, po południu miałam lekarza i misję na dworcu autobusowym, gdzie mogłam nie zdążyć gdybym poszła ze wszystkimi na wycieczkę do... Zesławic chyba? Kupiłam bilet na bus do Cieszyna, tak więc opcja przejazdu Cieszyn+Czeski Cieszyn wygrała. :3

Wczooooraj też nieco olałam zajęcia bo zmyłam się ok. 13. Ale na spacerze byłam i jestem zadowolona z mojego środka przeciw komarom - zero ugryzień po wczorajszej wyprawie do lasu. \o/ A hasało ich tam z milion.

A dziś żeśmy lepili pierooooogiiiii. Strasznie mi się nie udawały, co za szczęście, że nie rozlepiły się podczas gotowania. :c Porcje trochę za duże jak na jedno danie, 20 pierogami to można się zapchać i nie jeść już zupy. Czy były smaczne? Muszę przyznać, że nawet. Nie jestem fanką borówek ale to było całkiem spoko. Przez ten poniedziałek naprawdę się stoczyłam, dziś znów ok. 13 opuściłam przybytek i uciekłam moim rowerem do domu. >:D Wzięłam też na wynos dwie porcje pierogów, którymi poczęstowałam rodziców - mama była zachwycona. Przyjechała też ciocia, pogadała z rodzicami. Niestety ale akurat mama musiała dziś wyjść więc wizyta była krótka a ja mam wolną chatę. >3 Chętnie bym kogoś zaprosiła ale jutro trza sprzątać, gotować na szczęście nie, a w sobotę się zacząć pakować. Następna notka, mam nadzieję, że pojawi się niedługo po powrocie.

Więcej następnym razem.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Trip planning.

Okej, okej, ostatnio zapomniałam napisać o drugiej połowie tygodnia nim zachorowałam but well... nevermind it. :'D
Let's get started.


O czym to ja ostatnio? A tak, czwartek.
W piątek dalej chorowałam i nieco gotowałam obiad, a także znów nudziłam się przy telewizorze.
Sobota też była niezbyt ciekawa - sprzątanie, gotowanie, bleh.... Kiedy w moim życiu wydarzy się coś ciekawego? :< A no właśnie! Prawdopodobnie już niedługo.

W niedzielę, z racji, że w sobotę zażyłam sobie nowy syrop i tabletki na katar, czułam się już lepiej i postanowiłam rano się przejechać rowerem. Nie gdzieś daleko ale tak trochę po Nowej Hucie, o. Zjedliśmy wcześniej obiad by mama mogła odwiedzić naszą kochaną Juleńkę. ♥ Do mnie przyszła żona i zaczęłyśmy, dość intensywnie, zastanawiać się nad naszą wycieczką do Pragi. Udało nam się spisać sporo atrakcji i wybrać kilka hosteli, do których będziemy telefonować. :3 Oby mieli gdzieś wolne miejsca. ;w;

Dziś, jak zapowiadałam, poszłam już do Vity. Trochę się nudziłam z rańca - przyszłam wcześniej by porozmawiać z jedną panią terapeutką, co by mi doradziła jeszcze jakieś atrakcje Pragi ale dziś miała na późniejszą godzinę. No cóż. Z inną panią umówiłam się, że pożyczy mi swojego depilatora, co bym wypróbowała. I wypróbowałam. Z początku było to bolesne ale szczerze - nie aż tak bardzo. Im mniej włosków było, tym mniej bolało. Nie jestem jednak zadowolona z efektu... wizualnego bo kiepsko mi wyszło, zostało jeszcze sporo do usunięcia ale to zapewne dlatego, że robiłam to poraz pierwszy. Dodatkowo prezentuje się to źle z powodu wysypki, o której wiedziałam, że wystąpi (też przez pierwsze użycie depilatora) ale że na całej nodze? D: Well, spróbuję się przekonać do tej metody usuwania owłosienia bo jest jednak... ciekawsza niż smarowanie sobie łydek kremem do depilacji. xD A, i podobno po dłuższym używaniu włoski będą coraz słabsze, aż przestaną odrastać. Oby to nie były bujdy. I obym zaoszczędziła na tym.
Za nim jednak torturowałam swoje nogi, po zajęciach w Vicie, zostałam dłużej i poradziłam się w sprawie Pragi. Pani mi nieco pomogła, choć głównie twierdziła, że jesteśmy już i tak super zorganizowane, i pożyczy nam jedynie swój przewodnik o tym mieście. W sumie to już bardzo się napaliłam na tą wycieczkę i nie mogę się uspokoić. XD Tylko czekać aż zarezerwuję nocleg, czego najbardziej się obawiam bo nigdy tego nie robiłam po angielsku, a może się to okazać konieczne, jeśli ludzie z hostelu nie będą kumać po polskiemu. :v Miejmy jednak nadzieję, że Kyu robi z igły widły a tu wszyscy w Czechach będą rozumieć polski. : D


Więcej następnym razem.~

czwartek, 20 czerwca 2013

Cold - a summer one.

Jak zwykle postaram się po kolei.
Nie wiem czemu ale już się przyzwyczaiłam w ten sposób opisywać mój czas. .__.


Zacznijmy jednak od tego, że jestem przeziębiona - tak, praktycznie w lecie, bo kalendarzowe zaczyna się przecież dopiero jutro. Zaczęło się od tego, że prawie całe poniedziałkowe popołudnie spędziłam w pokoju mamy, która w tym czasie przebywała poza domem. Nie spodziewałam się jednak, że skoro ona jest chora (głównie kaszel ale jakiś wirus ją dorwał) to i mnie złapie. Przeleżałam większość tego czasu na jej kanapie, gdzie zapewne znajdowała się masa tych małych złoczyńców.  No i stało się. :C
Rano we wtorek obudziłam się obolała a także z bólem gardła. Nie wyczułam wtedy jeszcze, jak źle ze mną. Normalnie zjadłam śniadanie, umyłam się, ubrałam. Zadzwoniłam jednak do lekarza, co prawda w innej sprawie ale później się okazało, że i w tej. Ból głowy tego ranka nie dawał mi spokoju - zmierzyłam więc temperaturę. Około 38 stopnii - po prostu cudnie. Musiałam zostać w domu. Cały dzień przeleżałam właściwie bo myślałam, że upadnę od tych zawrotów głowy. Do lekarza podwiozła mnie na szczęście mama. Szkoda tylko, że do samego gabinetu weszłam ok. 40 minut później a wcześniej musiałam znosić towarzystwo bachorów (z racji, że do 21. roku życia mogę chodzić do lekarza dziecinnego). :/ No nic, na szczęście zostały mi przepisane lekarstwa i zaraz zostały kupione a w domku Kyu je grzecznie zażyła, co robi do tej pory (jezu, jak ja nie cierpię tych gorzkich tabletek ;_; ).
Wczoraj - spanie, nuda, telewizor i tak prawie cały dzień.
Dziś tylko wypadło nieco spanie, gdyż było więcej rzeczy do zrobienia w domu. Poszłam też po południu odwiedzić Vitę, gdzie prawie nikogo nie było, jak to zwykle bywa, po głównych zajęciach. No ale cóż, na rano pójdę dopiero w poniedziałek, obym wyzdrowiała do tego czasu bo mnie męczy już ten katar i ból gardła. T^T


Więcej następnym razem.~

wtorek, 11 czerwca 2013

The cat - finished!

Chciałabym już się pochwalić, że skończyłam tego kotka ale może po kolei...


W niedzielę, tak jak sobie obiecałam, z rana pojechałam na Tomex (patrz: post wcześniej). I wiecie co? Jak na złość. Znów. Był. Zamknięty! Jak później się dowiedziałam od mamy - tam jest zawsze zamknięte w niedziele. No cóż. Nieco zgaszona tą wiadomością, udałam się moim rowerem w kierunku domu. Jednak pomyślałam - hej, jest jeszcze przecież M1, do którego tak daleko nie mam, a sklepów tam więcej = większa szansa, że coś znajdę! : D Tak też zrobiłam. Tyle, że już się wtedy trochę zmęczona czułam i stwierdziłam, że zapakuję się z rowerem do tramwaju (oczywiście na gapkę - zresztą jak miałam kupić bilet skoro rower trza było trzymać :v). Dojechałam bezpiecznie (tj. nie spotkałam kanara XD) na miejsce i przypięłam rower. Weszłam do centrum i zaczęłam się rozglądać za sklepami, w których znalazłyby się akcesoria pt. kapelusze. Muszę przyznać, że nie wiele ich tam było. Udało mi się wypatrzeć jedynie w dwóch sklepach pożądaną przeze mnie rzecz. Nie będę reklamować sklepów, powiem jedynie, że ostatecznie górę wzięło moje bycie dusigroszem - tak więc wybrałam tańszą rzecz. Ale i tak jestem zadowolona z zakupu bo uważam, że tańszy, nie znaczy gorszy a wręcz przeciwnie - w tym wypadku ten droższy kapelusz wydawał mi się gorzej zrobiony, choć oba były produkcji chińskiej. XD
Po południu wyszłam z pieskiem nad Zalew Nowohucki, gdzie na plaży pozwoliłam mu wejść do wody, dla ochłody + zabawy. Tak, Stella lubi pływać ale pod warunkiem, że płynie po patyk. Tym razem jednak spotkałyśmy tam innego pieska, który na moje nieszczęście miał ulubiony przedmiot Stelli  - piłkę. Stella jest bardzo za wszystkimi okrągłymi przedmiotami. Tak więc jak tylko zobaczyła, że właścicielka tego psa, rzuca mu piłeczkę, od razu kije, które przygotowałam dla niej, przestały ją interesować. Zaczęła podkradać piłkę i miała gdzieś, że to nie jej zabawka. Lecz właścicielka drugiego czworonoga nie była wcale zła, pozwoliła Stelli się trochę pobawić piłką Rysia (bo tak miał na imię ten pies). Po jakimś czasie stwierdziłam, że pora wracać, moja psina już była zmęczona i nieco nieposłuszna. W drodze powrotnej zahaczyłam jeszcze o lodziarnię i kupiłam sobie shake'a. ♥ Dobry to był pomysł żeby wrócić gdyż niedługo potem zaczęło lać i to tak, że z jednej strony ulicy przejście było całe zalane.

Wczoraj znów ładny dzień i Kyu poszła do Vity ubrana jak na plażę. : D Miałam małe wątpliwości, czy to odpowiedni strój ale gorąco było, więc o co chodzi. :< Na TUS-ie dalszy ciąg ćwiczeń logicznych, które były tak samo nudne jak tydzień wcześniej. Na muzykoterapię - na której niby miało być karaoke ale nie umieli podłączyć więc zrobili słuchanie jakiejś niepodobającej mi się muzyki - nie poszłam. Przesiedziałam trochę przed ośrodkiem, gdzie zostałam uraczona wpierw darmowym lizakiem (czy ja wyglądam jak dziecko... dla nich chyba tak) a później Big Milkiem, który niestety nie miał już kolejnego wygranego patyczka. ;_; Zapisałam się na obiad, który nie był jakiś wyjątkowy ale pyszny ze względu na bardzo smaczną młodą kapustę. Muszę taką kiedyś zrobić, o ile mi się uda. XD; Wróciłam do domku a tam nudy, miałam zamiar iść jeszcze do Vity ale kolejna ulewa mnie powstrzymała. .__.

A dziś dzień bez Vity. Tak. Miałam dziś komisję w sprawie orzeczenia o stopniu niepełnosprawności. Czemu? Nie odpowiem na to pytanie. A przynajmniej nie wszystkim. Rozmowa była dość krótka, jak na to, co się spodziewałam. No nic, wróciłam do siebie, zjadłam tym razem w domu i trochę pospałam. Niestety, ta pogoda nie daje mi zbyt wiele siły do życia. Po wyprowadzeniu psa, znów nudy ale coś mnie wzięło na szycie i wreszcie! Dokończyłam kota!
Wiem, że jest nieco dziwny ale i tak uroczy, czyż nie?

Więcej następnym razem. >3<

sobota, 8 czerwca 2013

Still in process.

No cześć.
Tu znów Kyu i jej nudne życie. Coś tam skrobnę.
Minął już tydzień a ja nic znów nie napisałam, choć ostatnio była mowa o mojej słabej pamięci. Jednak nie mam czasu na to, aby poświęcać cały mój wieczór na pisanie postów. Tak więc "z dwojga złego lepiej w tę stronę".


Tak jak mówiłam, w sobotę szyłam kotka. W niedzielę też nieco ale z rana wybrałam się na Tandetę (dla tych co nie wiedzą - centrum handlowo-targowe w Krakowie), głównie po bieliznę ale udało mi się również zakupić bluzkę i sukienkę. Nie są one jakieś wyjątkowe ale były jedynymi rzeczami, które mi się spodobały tamtym razem i jedynymi, w których dobrze wyglądałam. x.x Po powrocie, po zjedzeniu obiadu i wyprowadzeniu pieska, zajęłam się znów szyciem. Po skończeniu części niedzielnej (tj. rzuceniu w kąt i zajęciu się kompem xD) wyglądał on tak:
Zostało wtedy jeszcze uszyć dwie łapki i wszystko zszyć razem.

W poniedziałek na jednych zajęciach ćwiczyliśmy nasze móżdżki, gdzie zadania były wg mnie tak proste, że nie trzeba było się zbytnio wysilać. Prawda, mam słabą pamięć ale te zadania mi raczej w niczym nie pomogły, były po prostu śmieszne. Na muzykoterapii śpiewaliśmy jakieś starocie, które wcale mi się nie podobały i stwierdziłam, że opuszczę dalszą część tych zajęć. Nudny dzień, jak widać. D:

We wtorek... a kurcze, nie pamiętam wtorku! ;_; Aw yeah, powoli sobie coś przypominam, chwila... *loading completed* Sukces! : D
No więc tak, na zajęciach zaczęliśmy w tym tygodniu szyć ozdoby z filcu. Po przejrzeniu kilku przykładów na internecie każdy sobie coś wybrał i zaczął od narysowania wykroju. Ja wybrałam kurę z aplikacją. Za nim jednak doszliśmy do szycia, okazało się, że nie mamy odpowiednich igieł. Wysłana zostałam do pobliskiego kiosku ale tam też nie mieli tego, co potrzebowaliśmy. Zostało iść do pasmanterii. Tylko gdzie jest najbliższa? Wydawało się, że kawałek drogi stamtąd ale przypomniałam sobie o jednej, która przecież znajduje się w moim bloku! :3 To i tak jest kawałek bo ok. 15 minut w jedną stronę na nogach... Wpadłam jednak na genialny pomysł. Nie przyjechałam tego dnia na rowerze ale pani terapeutka, która chyba zawsze to robi, pożyczyła mi swój i pognałam w swoje okolice. Na miejscu się okazało, że i tu nie mają takich igieł (wszędzie mieli za małe). Kolejny mój pomysł okazał się równie genialny - byłam tak blisko domu, że wręcz podeszłam z tym rowerem, zapięłam go pod blokiem i udałam się do domu zabrać kilka większych igieł. Równie szybko pognałam spowrotem, tyle, że tym razem rozpadało się. Poświęcenie było wielkie ale udało mi się wrócić w jednym kawałku, zwłaszcza przez specyfikę roweru, który jak dla mnie ma zbyt wysoko siodełko i o mało się nie zabiłam wsiadając na niego. Kiedy wróciłam, zajęcia się powoli kończyły i tego dnia nie udało mi się zrobić nic, poza wycięciem części z filcu.

W środę tak jakoś wyszło, że zaczęłam oglądać przed zajęciami (?) Shingeki no Kyojin. Byłam wcześniej bardzo niechętna do tej serii, głównie przez dziwną kreskę. Jednak po tak długim czasie, stwierdziłam, że obejrzę bo jestem ciekawa, czym tak wszyscy się jarają. XD A co tam, najwyżej rzucę po kilku odcinkach. A tu OMG IT'S GENIUS. Dla mnie ta seria jest trochę jak jakiś horror, na szczęście nie śniły mi się jeszcze żadne koszmary w związku z tym. XD; Na zajęciach znów zajęliśmy się szyciem, udało mi się prawie całkiem zrobić tą kurę. Musiałam odstawić to zajęcie, jako, że nie mieliśmy żadnego wypełniacza do naszych filcowych zabawek. No cóż. A wieczorem pochłonęłam kilka kolejnych odcinków SnK.

W czwartek, z racji, że był to dzień wyjścia na Hutnik (patrz: wcześniejsze notki) a także później nie było normalnych zajęć z braku pań terapeutek od pracowni plastycznej i rękodzielniczej, nadrobiłam anime SnK do najnowszego odcinka i zaczęłam czytać mangę. XDD Wieczorem udało mi się za to sporo przeczytać dalej bo do ok. 20-25 rozdziału.

Następnego dnia musiałam, jak czasem to bywa, zostać w domu i zająć się najstarszym naszym domownikiem - moją babcią. A także posprzątać. Po wykonaniu wszystkiego, co zostało mi powierzone i nudzeniu się przez drugą część dnia, wieczorem znów poczytałam mangę i jestem od tamtej pory na bieżąco z tym tytułem. :3

Dziś się znów sporo nudziłam. Nie było co robić bo obiad właściwie cały przygotowany. ._. Po południu chciałam jechać na Tomex (patrz: opis Tandety) i kupić sobie kapelutek. Dotarłszy na miejsce, rozczarowałam się. Plac jak na złość był już zamknięty, zapewne dlatego, że dziś sobota i pracują tam krócej. :c No nic, postanowiłam tam jechać już jutro rano znowu. Byłam później też w Carrefourze (tzw. CH Czyżyny), niedaleko Tomexu i szukałam jakiegoś sklepu z nakryciami głowy. Udało mi się tylko w dwóch znaleźć jakiekolwiek. W jednym wszystkie za małe jak na mój łeb, w drugim natomiast wydawały się w porządku ale powiedziałam sobie, że pojadę na ten Tomex z rana. Jeśli tam okaże się nie być nic ciekawego to jeszcze się zastanowię nad decyzją.

Zapomniałabym, w środę również przyszyłam kotkowi głowę i na tym się zatrzymałam. Postaram się niedługo go skończyć bo zostały już tylko łapki do przyszycia ale brak chęci > ja. :C


Więcej następnym razem.

I've got the moves like Jeager.~ XD

sobota, 1 czerwca 2013

A cat - the last attempt.

O tytule za chwilę a teraz...

Opis ostatnich dni - bo z każdym następnym zapominam o poprzednim.


Czwartek mógł być nudny. Ale nie był. Przyszła do mnie znów żona i rozmawiałyśmy o naszych wspólnych wakacjach.
Na początku nie mogłyśmy się zdecydować ale rozsądnym argumentem wydawało się "jak zagranica to wpierw gdzieś blisko" - tak więc wybór padł na Pragę. No, może to był raczej mój wybór bo nie mogłam jakoś przyjąć do wiadomości, że miałabym jechać nad polskie morze. W sumie nie wiem czemu. Że drogo? Daleko? Z tego co zdążyłyśmy sprawdzić - w Pradze też drogo i dość daleko się jedzie. :x Więc sama nie wiem skąd moje obawy skoro jeszcze nigdy nie byłam nad morzem w Polsce. No nic, plan jeszcze trzeba dopracować.

Wczoraj miałam swój "dzień gospodarczy" (patrz: notka wcześniej) tj. cotygodniowe sprzątanie. Poleciałam też rano do pewnego second handu, gdzie w środę poszłam, tak z nudów (a konkretniej pojechałam w ramach moich wycieczek na rowerze XD). Na szczęście panie przetrzymały dla mnie bluzkę, którą sobie wynalazłam dwa dni wcześniej. Śliczna wg mnie. ;3; I jedyna, która pasowała na mnie tego dnia. XDD
Po południu miałam zamiar jechać na Masę Krytyczną jednak kiedy już miałam się zbierać - ulewa. Poczekałam chwilę i o mało się nie spóźniłam ale dzięki przejechaniu kilku przystanków na gapę, udało się. Znów mogłam pojechać razem z masowiczami, na dodatek przyszła moja żona bo też lubi rower i razem ruszyliśmy na podbój Krakowa. :'D Prawie cały czas jadąc mieliśmy za sobą "szafę grającą" - to był mój punkt odniesienia, że jedziemy wciąż na przodzie. Czasem się zdarzyło, że nas wyprzedził ten rower ale zazwyczaj wracałyśmy po jakimś czasie na swoje miejsce. Powiem tak: monocykl, koleś w czapce Bonaparte, tunel. Oj tak, tunel był świetny i ten hałas, który wszyscyśmy wytworzyli. ♥ Już pod koniec zaczęłam strasznie narzekać, że brak mi sił ale ostatecznie prawie dojechałam. XD Prawie bo przed samym Rynkiem skręciłyśmy w Rajską co by się udać na naleśniki. Pojadłam, posiedziałam z żonką i ok. 21 wyruszyłam do domu. Chciałam sobie włączyć dynamo, które było uparte i nie włączyło się koniec końców bo cały czas odskakiwało. Dwie różne osoby, które spytałam o pomoc, stwierdziły, że jakaś część, która powinna trzymać dynamo na miejscu się ułamała i nie będzie działać. To trochę dziwne bo mnie się przez cały czas wydawało, że to tak powinno wyglądać a prawdziwym problemem jest, że prądnica napotyka na szprychy i dlatego odskakuje. No nic, zobaczymy.

Dziś, po wczorajszym późnym powrocie, co prawda obudzona ok. 5 rano, poszłam spać dalej i wstałam dopiero ok. 8:30. Trochę się nudziłam z początku ale coś mnie tchnęło. Posprzątałam trochę kuchnię (!) i zaczęłam szyć kota, którego napoczęłam robić jakoś rok lub nawet dwa lata temu (!!). Muszę przyznać, że to drugie zajęcie mnie bardzo wciągło. Zdążyłam jednak jedynie uszyć tułów, uszka i "twarz" kotka. Teraz, jak się okazało po wypisaniu wszystkiego, zostało jeszcze sporo pracy bo: uszyć 2 łapki, zeszyć łebek i uszka, zeszyć łapki i ogonek z tułowiem, zeszyć łebek z uszkami z tułowiem a wcześniej w ogóle naszyć mu pyszczek (kopiuj wklej, kocham cię). No, tu macie zdjęcie z obecnego stanu:

To by było na tyle.

Więcej następnym razem.

PS. Tytuł oczywiście dotyczył pluszowego kotka powyżej.

czwartek, 30 maja 2013

Once again my memory let me down...

Mam wrażenie, że coraz gorzej z moją pamięcią.
Nie jestem w stanie sobie przypomnieć już, co robiłam tydzień temu.
No, półtora tygodnia temu.


Mój plan zajęć już zapewne znacie bo w poniedziałek i piątek tak zazwyczaj nietypowo, jeśli chodzi o Vitę.

Jednak w tamten poniedziałek było jeszcze bardziej nietypowo. Z większością grupy ładnie się wybraliśmy na giełdę pracy w bibliotece na Rajskiej. Co prawda wyglądało to dokładnie tak samo, jak poprzednim razem ale ten raz był inny - znalazłam ofertę, która by mi spasowała. Zapisałam się także do Młodzieżowego Hufca Pracy - choć muszę przyznać, że od tamtego momentu jeszcze nie przeglądałam żadnych ofert w ich witrynie. Na tym by się kończyło moje poszukiwanie pracy bo miałam zamiar napisać CV, które leży niedokończone od tamtego wtorku(?).

We wtorek - dyżur w kuchni. Tu już naprawdę mało pamiętam. Jedynie, że gotowaliśmy pomidorową i, że jak zazwyczaj to ja byłam na zakupach.

Hohoh, środy to już w ogóle nie pamiętam. :'D Chociaż próbując sobie czasem coś przypomnieć, szukam wszelkich wskazówek tj. facebook, tumblr czy sms... I tu niestety trafiłam. Środa okazała się być creepy i nie zamierzam o niej opowiadać. ._.

W czwartek zostały zamienione zajęcia piątkowe z czwartkowymi i mieliśmy w ten że dzień Wiedzę o świecie a także Grupę wsparcia. W związku z wyjazdem części grupy do Warszawy to pierwsze zostało poświęcone wiadomościom o naszej stolicy. Drugie natomiast, mam nadzieję, że nikt mnie nie zabije - było nadzwyczaj śmieszne bo grupa rzuciła temat - seks. Co w tym zabawnego? No właściwie nic ale jeśli rozmawia się na tematy, na które się nie ma pojęcia to zwykle wychodzą z tego śmichy-chichy a nie poważna dyskusja. Nie mówię jednak, że ja się znam na tym. Owszem, nie znam i sama trochę się śmiałam ale to raczej z głupoty ludzkiej aniżeli z samego tematu.

W piątek, hmmm, co my robili w piątek.... No niby wychodzi na to, że zajęcia były zamienione ale nie pamiętam co tam się działo. *zagląda do smsów* Aaa, no tak. Mieliśmy jechać na zajęcia z grania na bębnach, które można było oglądać na Rynku, jako widzowie bo zgłoszona grupa już wcześnie rano wybrała się tam pobębnić. Ostatecznie zrobiliśmy Dzień gospodarczy tj. wielkie comiesięczne sprzątanie ośrodka, o którym jeszcze pewnie nie wspominałam. Tak, zazwyczaj w jeden z ostatnich dni miesiąca sprzątamy wszystko, jeszcze dokładniej niż na codzień. Co prawda w tamten piątek było jeszcze sporo czasu do końca miesiąca ale jak się okazuje, wyszło na to, że to był dobry pomysł. Po sprzątaniu, niewielka 4-osobowa grupka pojechała na te warsztaty bębniarskie, w tym i ja. Tyle, że ledwo po dojechaniu na miejsce, pobawieniu się na bębnach i pochodzeniu po innych stoiskach, pożegnałam moją grupę i wybrałam się gdzie indziej. Akurat tak się złożyło, że wybrałam sobie ten dzień na podjechanie do Powiatowego Zespołu [ds. Orzekania o Niepełnosprawności], by donieść resztę papierów. To, że poszłam na Rynek wcale mi nie przeszkodziło, a nawet pomogło bo miałam bliżej. : ) Po wizycie w w.w urzędzie udałam się do żony, z którą tego samego dnia wcześniej się umówiłam. ♥ Posiedziałyśmy, pogadałyśmy i wpieprzyłyśmy ciastka za 1 gr, haha. No ale było fajnie. : D


W sobotę dość nudno  - sprzątanie i prawdopodobnie jakieś gotowanie łobiadu. -_-

A w niedzielę zrobiłam ciasto, z okazji Dnia Matki. :3 Znów zapomniałam zrobić zdjęcie, haha. Wiecie, że to już drugie w tym miesiącu a ja nie udokumentowałam ani jednego? ;__; Chlip, chlip.
Tym razem było to ciasto na kruchym spodzie, z masą serową zagęszczoną galaretkami, w masie truskawki a na górze posypane przyrumienionymi wiórkami kokosowymi + część kruchego spodu, który ścięłam wcześniej z wierzchu. Niestety jak już mówiłam - nie mam zdjęcia, a co gorsza, przepisu, jako, że zgubiłam linka.

Poniedziałek z początku zapowiadał się dobrze - wróciła z urlopu pani terapeutka, której miesiąc nie widzieliśmy. Jednak to co się wydarzyło na Społeczności, myślę, że wszystkim spokojny pierwszy dzień tygodnia zamieniło w koszmar. Niestety nie chcę o tym mówić a prawdopodobnie też nie powinnam takich treści umieszczać na blogu. No nic, było minęło. W ten dzień również miałam kuchnię - zrobiliśmy naleśniki z serem. Szkoda, że nie wygrała moja propozycja pierogów leniwych lub kopytek. :C

We wtorek znów pomagałam w kuchnii, z racji, że nikogo z grupy, która miała w ten dzień, po prostu, nie było. Albo i nie po prostu - tak się składa, że wtorek był dniem wyjazdu uczestników do Warszawy, nie wszystkich ale jednak wielu ważnych, choćby dla mnie, osób. Ugotowaliśmy pyszny rosołek. : ) Ah, no i z braku również Rady Domu, postanowiłam zastąpić ich i poprowadzić Społeczność tego dnia.

Wczoraj było jeszcze mniej osób ale było już z kim pogadać. C: Trochę się ponudziłam, porobiłam coś na zajęciach. Jednak trochę smutno i pusto było bez tych wszystkich ludzi.
Oby już w poniedziałek dużo Was przyszło!


Więcej następnym razem.

poniedziałek, 20 maja 2013

My precious~ ♥

Oh, właśnie. Zdobycze z konwentu.
Zapomniałam o tym wczoraj wspomnieć.


Otóż jak już napisałam w poprzednim poście, stoiska mi się również nie podobały.
Jednak, pomimo to, kupiłam sobie kilka rzeczy - tyle, na ile pozwoliły mi, skromne jak na ten konwent, fundusze. Wszystkie rzeczy (a raczej prawie bo teraz się kapnęłam, że nie ma tam przypinki), które kupiłam a także ident + książeczka opisująca atrakcje + opaska na rękę znajdują się na tym zdjęciu:


Tak, licząc tą przypinkę, o której sobie zapomniałam, kupiłam dokładnie pięć rzeczy:
  • nowe Pocky Mousse - Podwójna Czekolada, czy jakoś tak,
  • broszkę Panda (wiem, że mogłam sobie sama taką zrobić ale sam pomysł mi się spodobał, więc może w przyszłości zrobię coś podobnego XD)
  • maskotkę  "Kurzyk" -> to czarne coś z oczami i gwiazdkami (j.w.)
  • magazyn Kyaa, który właściwie wygrałam w loterii - jednak co to za wygrana jeśli zapłaciłam za los 9 zł czyli równowartość tego magazynu ;_;
  • przypinka z Magi
To by było na tyle.

PS. Chciałabym też w tym poście pozdrowić pewne osoby, które spotkałam na konwencie. c:
Dzięki Wam za wszystko. ♥

Więcej następnym razem.

niedziela, 19 maja 2013

Feeling so weird lately...

Tytułu nie skomentuję. Chyba.
Chciałabym jednak powiedzieć co nieco o ostatnich dwóch tygodniach bo tyle właśnie nie pisałam tutaj nic.



Jest to jednak dla mnie problem, jako, że nie pamiętam właściwie już nic z tygodnia 6-10 maj.
Cóż, tak, mam tak słabą pamięć.
A do tego wydaje mi się, że dzieje się w moim życiu tak dużo, że mam prawo nie pamiętać dokładnie wszystkiego.

Wiadomo, cały czas chodzę do Vity.
W weekend 11-12 maja odbyłam pierwsze zajęcia praktyczne w szkole - w sensie, że nauka gotowania, a nie praktyka w zakładzie gastronomicznym, jak niektórzy myślą, kiedy im o tym mówię. Było nawet ok, gdyby nie to, że mam wrażenie totalnej olewki ze strony pozostałych uczestników kursu tj. nie przestrzegają, a raczej nie starają się przestrzegać zasad panujących w kuchni i sporządzania potraw. Dostają zjebkę na każdym kroku. No ale cóż, prawda jest taka, że w normalnych warunkach nikt by się pewnie nie czepiał o takie szczegóły. Well.

Nie będę opisywać dokładnie też tego tygodnia. Powiem jedynie, że w poniedziałek miałam sprzeczkę z mamą. Well, shit happens.

Dalsze opisywanie zacznę od środy. Nieco niechętna do zajęć w kuchnii tego dnia, poszłam do Vity, gdzie dowiedziałam się, że idziemy do Ogrodu Botanicznego. Zabraliśmy ze sobą aparat z ośrodka i zrobiłam całkiem sporo zdjęć. Przedstawię tu kilka ładnych okazów:


To moje ulubione. Zwłaszcza środkowe. :) Resztę zdjęć można znaleźć pod tym linkiem: http://s86.photobucket.com/user/Massica/library/Ogrod%20Botaniczny%20VITA%2015-05-13?sort=2&page=1
Ludzie na zdjęciach to oczywiście uczestnicy Vity plus jedna fotografia, gdzie dwie panie poprosiły kolegę o zrobienie im zdjęcia a ja wykorzystałam moment i również zrobiłam. Po co? W sumie nie wiem. :)

W czwartek poszłam na zajęcia na tzw. Hutniku. Nie skorzystałam z nich zbyt wiele, oprócz tego, że nieco nauczyłam się pleść wianki. xD Wychodząc z ośrodka do domu, okazało się, że mam pekniętą dętkę w przednim kole roweru. Aww, shit.
Po południu odwiedziłam lekarza i tu skorzystałam z okazji, że byłam w centrum - poszłam później na Rynek i do Galerii Krakowskiej rozglądnąć się za kapeluszem. Jednak nic mi się nie spodobało - możliwe, że to przez mój humor albo też, że żaden nie pasował do mojego ubioru z tego dnia.

W piątek.... boże, co ja robiłam w piątek? Aa, już pamiętam. Nic mi się nie chciało wtedy. : D Przyszłam na zajęcia ale olewałam je totalnie - byłam przy tym strasznie śpiąca.

Wczoraj z rana coś mnie tchnęło. Pomyślałam sobie: "Hej, mam przecież zajęcia od 9 do 13, czemu by nie iść na konwent po nich?". Kilka tygodni wcześniej byłam pewna, że nie pójdę bo grafik zakładał zajęcia 8-18. Jednak dziwię się sobie, że nie wpadłam na to wcześniej, skoro tydzień temu miałam już właśnie praktyczne i tyle trwały, więc mogłam zakupić wejściówkę już wtedy. Co prawda była przez to droższa ale mówi się trudno bo i tak wyprosiłam kolegę by mi pożyczył i miałam jakby tańszy bilet (wybacz nigday XD).
Po wyproszeniu o jakąś kasę tj. "co łaska", udałam się jak najszybciej na jakiś tramwaj/autobus a i tak dotarłam na conplace dopiero ok. 17. Zakupiłam wejściówkę i odrazu poszłam na Main Room, jako, że zaczynał się już Cosplay. Jestem jednak w szoku - nie podobał mi się prawie wcale i wyszłam w połowie bodajże. O_o Później udałam się do drugiego budynku z wystawcami i salami tematycznymi. Przeszłam przez stoiska - nic ciekawego. Poszłam dalej, gdzie jak okazało się, sale były parawanami, które oddzielały jedną przestrzeń od drugiej, a hałas ze wszystkich "sal" był okropny. Będąc na jednym z pierwszych paneli było ok bo prowadzący mówił dość głośno ale na niektórych nie byłam w stanie zrozumieć wręcz nic i wychodziłam po kilku minutach. Nieco ciszej zrobiło się w nocy a zwłaszcza już nad ranem. Bardzo mi się podobał panel "Anime o niewiadomoczym" - rozumiem, że muszę dodać Nichijou do "Plan to Watch". XD Podobało mi się też zgadywanie cosplayu po screenach a szczególnie pod koniec gdzie prawie wszyscy uczestnicy konkursu wyszli i z pozostałymi osobami zgadywałam dla zabicia czasu.
Nie jestem niestety zadowolona z konwentu jako całości. Zdarza mi się to chyba po raz pierwszy, że oceniam go jako ch*jowy.

Myślę, że dość krótko wyszło, jak na dwa tygodnie.
Więcej następnym razem.

poniedziałek, 6 maja 2013

"Finally it's time to make a CAKE."

Taki sobie cytat - kto zgadnie, z czego to? :3

Szczerze to nie pamiętam już, co robiłam w poprzedni poniedziałek, także zacznę od wtorku, który był równie nieciekawy, co poniedziałek (skoro go nie pamiętam...).
Otóż poszliśmy na wystawę do Muzeum Narodowego - Dwurnik "Obłęd". Niestety znów (patrz: notka z wcześniejszego tygodnia) mi się nie podobało. Wg mnie bazgroły, bo tak to mogę nazwać, Dwurnika są co najwyżej na poziomie dziecka w podstawówce/gimnazjum. Nie będę się jednak bardziej zagłębiać w temat gdyż: a) nie umiem porządnie krytykować xD b) mam prawo do własnego gustu. Po wystawie, z powodu małego zamieszania, przejechałam się do psychologa od razu, a nie jak wcześniej miałam zaplanowane dopiero ok 15. Jednak dzięki temu pojechałam zaraz dalej, do Sanepidu po odbiór wyników. Teraz tylko iść do lekarza medycyny pracy. \o/ Tak więc po zwiedzeniu połowy Krakowa wróciłam do domu.

W środę już wolne, aż do niedzieli. Po południu przyszła do mnie żona z rowerem i pojechałyśmy obie do Przylasku Rusieckiego. Droga tam była nieco ciężka - ze względu na konieczność jazdy po chodniku, który nie zawsze był chodnikiem i leżał po lewej stronie jezdni jedynie, tj. krótko mówiąc, jechałyśmy "pod prąd", co na drodze jednopasmowej+chodnik wyglądało dziwnie. D: Druga sprawa była taka, że nie pamiętałam, gdzie dokładnie się skręca na Przylasek i ostatecznie zrobiłyśmy to za wcześnie. Jechałyśmy jakąś polną dróżką, obok której był jakiś lasek, a nim wjechałyśmy na tą drogę, z lasku wystawał nieco wysoki zad. Na początek stwierdziłam, że to pies ale musiałby to być chyba jakiś wyżłowaty bo to one dorównują wzrostem człowiekowi. Później zaczęłam się obawiać, że może to być jakieś leśne zwierze, które w strachu na nas wyskoczy. Jadąc dróżką usłyszałam szelest, który mnie śmiertelnie przeraził. D: Koleżanka poszła sprawdzić moje obawy, jednak nie zobaczyła żadnej groźnej bestyji. Pojechałyśmy dalej, gdzie zapytawszy kogoś o drogę, okazało się, że się pomyliłyśmy ale da się tędy dojechać na Przylasek. Jedziemy. I jedziemy. I celu nie widać. Jeszcze ze 2 razy pytałyśmy o drogę. No ale po ok. 2 godzinach od wyjścia ode mnie udało się. Co prawda nie dojechałyśmy na Przylasek ale Żwirownia (2 przystanki przed celem) też może być. xD Gdzie to moje zajebiste zdjęcie, hm hm... O, mam!

Posiedziałyśmy trochę nad wodą, nawpieprzałyśmy się czipsów i mojego wodo-soku. I tutaj chciałabym ominąć fakt, że oszukałyśmy system bo poszłyśmy na przystanek i akurat za niedługo miał jechać autobus więc poczekałyśmy i wróciłyśmy większość drogi komunikacją miejską. xD Jednak po wyjściu z tramwaju zjeżdżałyśmy po dość stromej ulicy - ja aż krzyczałam z powodu zawrotnej prędkości, jaką osiągnął mój rower. >w< To było fajne, ja chcę jeszcze raz. XDD

Czwartek to było głównie sprzątanie. I fryzjer. I mini-spotkanie. ♥
Posprzątałam i razem z mamą pojechałam do fryzjera. Nie mam jeszcze żadnego zdjęcia niestety ale obcięłam się asymetrycznie, z lewej strony (mojej prawej) dłuższy bok. :3 Wróciłyśmy do domu, zjadłam obiad i poszłam na spotkanie. Było fajnie, co tu dużo mówić. Choć ja jak zwykle nic nie wypiłam ale pod koniec zaczęłam mieć głupawkę (i nie wiem czemu ale lekkie zawroty głowy). Niestety musiałam się zmyć wcześniej niż reszta. Czemu? Czytajcie dalej.

W piątek rano pojechałam z mamą do mojej bratanicy, którą bardzo lubię, choć jest nieco nieznośnym dzieckiem ostatnio. Mam nadzieję, że zmieni się z czasem bo jest z niej naprawdę kochane dziecię. :3

Sobota. Szkoła. Co prawda nie od samiutkiego rana ale jednak. W końcu się dowiedziałam, że w następny weekend zajęcia będą praktyczne. Już nie mogę się doczekać \o/ Zakupiłam potrzebną mi do tego odzież i oby było warto.  Po południu z powodu pogody byczyłam się w domku.

A w niedzielę znowu szkoła, hura. Dobrze, że też skończyliśmy wcześniej bo bym nie wyrobiła. :I Po południu pojechałam jeszcze do Reala, gdzie okazało się, że zostały ostatnie 4 nadpsute banany. ;_; Wróciłam prawie, że z pustymi rękami.

A dziś poniedziałek, czyli nowy tydzień a wraz z nim kilka spraw do załatwienia. ♥
Jedna już załatwiona, tj. strój roboczy kupiony. Mam tylko obawy, że będę jako jedyna w tym rodzaju bluzy bo kupiłam chyba najtańszy (i najbrzydszy) komplet. XD;

Iii więcej nie wiem co napisać.

Do następnego razu. ♥

niedziela, 5 maja 2013

This post was meant to be a long one.

Ale z powodu zbyt długiego zwlekania nie zostało mi zbyt wiele czasu na napisanie go dzisiaj. U_UZrobię to jutro... prawda? :c

A dziś macie to (wiem, że wszędzie tym spamuję ale strasznie lubię tą głupią, aczkolwiek dla mnie fajną piosenkę ♥):



「Namiuchigiwa no Muromi-san」 Opening [HD] from xGetsuga on Vimeo.

niedziela, 28 kwietnia 2013

New bicycle. + Sickness.

A cóż to za tytuł posta, hm? Zaraz się dowiecie, jeśli jeszcze gdzieś tego nie ogłosiłam w internecie. :P


W poniedziałek po południu mama mi pokazała nową gazetkę z Carrefoura, gdzie były przedstawione rowery. Udało nam się odnaleźć w niej model, który by mi pasował, również ze względu na cenę. W porównaniu z wypasionymi rowerami, gdzie cena jest od 600-700 zł i wzwyż, ten, który wybraliśmy był dość tani - jedyne 400 zł. Można mieć obawy, że taki rower szybko się rozleci ale tu sytuacja jest nieco inna niż z używanymi rowerami, przecież nowy ma gwarancję na rok (albo 2 lata nawet?). Więc postanowione. Gazetka obowiązywała od środy, jak to zwykle bywa, więc z samego rana w środę mieliśmy się udać do Carrefoura w okolicy.

We wtorek zastanawiałam się, czy to rzeczywiście dobry wybór ale wtedy jeszcze nie skojarzyłam, że nowy = gwarancja. Poszłam do ośrodka nieco smutna z tego powodu ale pani terapeutka, z którą najwięcej o tej sprawie rozmawiałam, uświadomiła mi powyższe. Później rzeczywiście się zaczęłam cieszyć, że to już następnego dnia. Zajęcia z poniedziałku były przeniesione na wtorek ale już w sumie nie pamiętam o czym rozmawialiśmy. Bodajże o konsumentach, klientach i reklamacji? A na muzykoterapii o poezji śpiewanej. Nie podobały mi się te zajęcia jakoś. Wróciłam do domu i nie mogłam się już doczekać środy. Wieczorem jeszcze wyszukałam gazetki Carrefoura na internecie, gdzie wyczytałam, że w żadnym w sklepie tej sieci w Krakowie, nie będzie obowiązywała oferta ze strony, gdzie był mój wybrany już rower. Q_Q Nie mogłam wręcz spać z tą myślą, że będę musiała dłużej poczekać.

Rano w środę pojechałam z kolegą mamy, jako, że on się lepiej zna na rowerach, tam gdzie ustaliliśmy. Chwilę nawet czekaliśmy przed wejściem bo otwierali o 8 dopiero. Rozśmieszyło mnie bardzo, że gdy drzwi zostały otwarte, wszyscy ludzie zaczęli wręcz biec do sklepu. XD Weszłyśmy na salę, wypatrzyliśmy dział z rowerami i oglądamy modele. Najpierw wybraliśmy jakiś biało-niebieski, nad którym długo się zastanawialiśmy. Mieliśmy na oku też pewien niebiesko-fioletowy ale zdecydowaliśmy się kupić ten pierwszy. Poszliśmy do kasy, zapłaciliśmy, idziemy do samochodu. Pan otwiera samochód i ustawia tylne siedzenia tak, żeby się rower zmieścił. Wtedy dopiero to zauważyłam, kiedy chciałam się pobawić przerzutkami. Nosz k*rwa, miał urwaną rączkę od zmiany biegów. :v Wróciliśmy do sklepu wymienić na taki sam, tylko nieuszkodzony. Okazało się, że są jeszcze 2 ale oba mają jakąś wadę! No to wio na salę znów i wzięliśmy tym razem ten niebiesko-fioletowy, dokładnie go obejrzawszy najpierw, co by nie było znów niespodzianek. Wymieniliśmy i był za tę samą cenę. Spóźniłam się przez tą akcję do Vity, tym bardziej, że chciałam zostać w domu i poczekać aż pan go skręci, by móc nim pojechać już. Zrobił wszystko oprócz napompowania kół - nie miał w domu odpowiedniej pompki, niestety. Jednak pojechać się nim dało. Byłam tylko chwilę w ośrodku bo niedługo potem musiałam odstawić rower do domu i jechać do centrum Krakowa, na kolejną wizytę u psychologa. Po powrocie do domu pojeździłam moim nowym nabytkiem. :D

Czwartek w sumie był chyba jakimś nudnym dniem, nie pamiętam go. XD Aaa, no tak, z uczestnikami Vity, w końcu poszłam na Hutnik. \o/ Pograłam trochę w koszykówkę, badmintona i siatkówkę. Później opalałam się na ławce, w oczekiwaniu na powrót do ośrodka. W ośrodku zapewne były jakieś zajęcia, których też nie pamiętam już. Znów pojeździłam po południu a wieczorem położyłam się spać. Miałam jednak jeszcze wyprowadzić psa, także wstałam i wyszłam, a na klatce okazało się, że mamy kolejny pożar śmietnika. .__. Mama zadzwoniła na straż pożarną. Akcja gaśnicza sama w sobie trwała krótko ale później resztę osób będących w budynku ewakuowali, z racji, że ktoś się zaczadził. Tak więc staliśmy sobie na zewnątrz, do około 23. W końcu pozwolono nam wejść, choć wpuszczali piętrami w górę, co chwilę trwało.

Piątek, piątek... Źle się czułam wtedy, wszystko mnie bolało. ._. Prawdopodobnie nowy wysiłek w środę i czwartek, w postaci jazdy na rowerze + czwartkowy pożar mnie tak zmęczyły. Poszliśmy na spacer w ośrodku ale nie miałam siły zbytnio.W końcu usiadłam na ławce i tak też zrobiła reszta osób. Później nie miałam zbytnio siły uczestniczyć we wszystkich zajęciach, trochę podsypiałam a ostatecznie ok. 13 pojechałam do domu. Również dlatego, że babcia została na moment sama, kiedy mama wyszła chwilę przed moim powrotem. Jednak teraz was zaskoczę. Kiedy mama wróciła już, postanowiłam jechać na Rynek na rowerze. Jechałam ok. godziny, do półtorej ale udało się! Było strasznie gorąco więc poszłam na Bubble Tea a później wpieprzyłam babeczkę w Cupcake Corner. : D Pochodziłam trochę i już miałam się zbierać bodajże, kiedy zobaczyłam, że akurat dzisiaj jest to wydarzenie, o którym mówiła mi pani terapeutka - Masa Krytyczna. Jest to przejazd rowerami po ulicach miasta, który ma promować ekologiczny środek transportu czyli oczywiście rower. :P Pomyślałam wpierw, że na pewno nie dam rady zbyt dużo ujechać. Jednak stwierdziłam, że spróbuję i poszłam po swój rower. Dostałam za to naklejkę "Kraków Miastem Rowerów". : ) Ok. 18 wyruszyliśmy z Rynku, główne ulice, którymi jechaliśmy to Długa, Prądnicka i Opolska. Kiedy zauważyłam, że jestem już na szarym końcu, poddałam się. Nie przejechałam nawet połowy trasy. Dla mnie jednak to i tak dużo, postaram się pójść za miesiąc i przejechać więcej!

Wczoraj od rana źle się czułam, znów. Tym razem bolał mnie brzuch, przypuszczam, że od jogurtu, który wypiłam w piątek wieczorem, a był nieco nieświeży już. Zażyłam sobie węgiel. Nie pomógł, tak więc sięgnęłam po Stoperan, który na szczęście zadziałał. :v Byłam już na tyle głodna, że niedługo potem musiałam coś zjeść, (również) na szczęście nic mi się nie stało. Posprzątałam, wstawiłam pieczeń i pojechałam na chwilę, zobaczyć co robią moi koledzy z Vity, na ognisku, na które nie mogłam przyjść z w.w. przyczyn. Okazało się, że już się zbierają, co dla mnie nawet było lepsze bo przecież niedługo musiałam wrócić i wyłączyć ten piekarnik. Pochwaliłam się udziałem w Masie i dowiedziałam się w końcu, jak ustawiać te cholerne przerzutki.

Dzisiaj znów dostałam biegunki i gdyby nie Stoperan, to chyba bym już nie żyła. ;__; Mam tylko nadzieję, że jutro się to już nie powtórzy bo mam dość. OTL;;; Dziś to była jakaś masakra. Chciałam iść na Mangową Grę Terenową ale nie dość, że problemy z żołądkiem mi przeszkodziły, to tak:
  1. musiałam ugotować zupę,
  2. musiałam ugotować do zupy makaron,
  3. musiałam ugotować kapustę, co wyszło mi baaaardzo kiepsko,
  4. musiałam ugotować ziemniaki,
  5. zaczęło padać,
  6. i ostatnie - nie poprosiłam mamy o pieniądze, także ledwo na bilet by mi starczyło. D:
Także nie poszłam. Co prawda biegunka już mi chyba przeszła ale trochę się boję iść na rower nawet bo co będzie, jeśli znów mi wróci? :x Pogoda też dalej jakaś niemrawa.

Na koniec, dodam zdjęcie mojego roweru, choć może nieco nowsze bo już po przeróbkach. ♥

Więcej następnym razem.