wtorek, 16 lipca 2013

The trip - part 4.

Trochę odechciewa mi się samej to pisać. Po raz pierwszy skrót 5 dni jest dłuższy niż jedna notka... No dobra, brnijmy w to dalej. Zatem...


Wybrałyśmy się na tramwaj w naszej okolicy. A nim dojechałyśmy, właściwie nie pamiętam na jaki przystanek ale miało to być pobliże Zamku Praskiego. Jednak jak zwykle, zgubione, zauważyłyśmy stację metra a obok niego jakieś wejście. "Hmm, może to to? Sprawdźmy." Tam okazał się być  początek Ogrodu Wallensteina, gdzie jedną z atrakcji, a dla której głównie miałyśmy się wybrać my, miał być paw albinos. Jak dla mnie, ogród nawet ładny, za mało jednak podpisów po angielsku. Była tam też wystawa, bodajże podarunków od innych krajów? A najgorsze, że nie spotkałam pawia. T^T Dammit.
Po wyjściu, zaczęło się kolejne poszukiwanie - jak tu dojść na Hradczany, które widać w górę przed nami? No nic, idziemy przed siebie. Po drodze jakaś tabliczka z napisem "Prazsky hrad", czyli w dobrym kierunku. Zaczęło się robić coraz wyżej. I wyżej. Aż doszłyśmy do pierdyliarda schodów i trzeba było się na nie wdrapać. Idziemy i idziemy. Nareszcie szczyt, a teraz - gdzie kasa biletowa? Chwila odpoczynku wpierw. Kupiłyśmy 2 normalne, na długą trasę. I mapę.
No to pierwszy obiekt - Katedra św. Wita. Tu już dość skrócę bo szczerze to nie lubię kościołów, a na dodatek nie wykupiłyśmy pozwolenia na robienie zdjęć - pf, kolejne 50 koron w plecy? W życiu. XD Dalej, co tam było... A! Przy okazji zwiedzanie toalet, oczywiście płatnych, a co! 10 koron od osoby. Kurde, to jest pomysł na biznes, aż sama sobie postawię płatną toaletę, najlepiej na środku Rynku. Ekhm, wracając do zwiedzania, już nie toalet ale zamku...
Następnie Stary pałac królewski (tak, musiałam się posłużyć mapką, bo już w sumie nie pamiętam co zwiedzałam). Nie pamiętam stamtąd już nic oprócz wielkiej sali, gdzie wnętrze było odgrodzone barierkami a można było się poruszać tylko przy samych ścianach. Kilka wyjść po schodach, gdzie można było zobaczyć różne sale pałacu.
Zaraz obok wystawa "Historia Zamku Praskiego", która była chyba jedynym obiektem,w którym spędziłyśmy tyle czasu. Wierzcie mi, naprawdę długa a jeszcze czytanie, i tłumaczenie jednocześnie, opisów na każdej gablocie zajęło nam wieki. Najbardziej mi się podobały chyba gabloty z biżuterią. >w< Przy okazji na tej wystawie zgubiłam pierwszą mapę, sama nie wiem kiedy, haha.~ Już w trakcie oglądania byłam cholernie głodna więc widząc już koniec byłam przeszczęśliwa, że wreszcie pójdziemy coś zjeść. Była już chyba godzina 15 lub 16.
Pożegnałyśmy już tego dnia Praski Zamek i udałyśmy się w pewną dzielnicę miasta, gdzie widziałyśmy coś w rodzaju Biedronki. Zakupiłyśmy tam wodę, a także zapas zupek chińskich (jedna z nich wciąż leży u mnie w pokoju XDD). Później, idąc przez tą część miasta, zobaczyłyśmy chiński bar. Tak patrzymy na menu, które na banerze widniało przed wejściem. "Ty, całkiem tanio, a taką porcją można się spokojnie najeść." No to wybieramy. Mój wybór niestety okazał się nietrafny bo patrząc na tablicę w lokalu nie było ostrzeżenia, że jest to danie na ostro. Co prawda wcześniej wzięłam sobie zupę i zjadłam trochę tego drugiego ale 1/3 musiałam porzucić bo na zimno bym tego tym bardziej nie zjadła (a w hostelu nie mają mikrofali T^T). Podjadłam koleżance trochę frytek i byłam syta. Albo nawet przesycona. Dlatego też tego dnia już po obiedzie, wróciłyśmy od razu do naszego lokum. I tam zostałyśmy do godziny ok. 19 a później wyszłyśmy rozejrzeć się po naszej okolicy. Wyszło na to, że mamy przy sobie pełno Potravin i innych ciekawych sklepów, zwłaszcza prywatnych, które już dawno były zamknięte. Szłyśmy przed siebie ok 30-40 minut, po czym zobaczywszy godzinę, zgodnie stwierdziłyśmy, że przed 10 wieczór trzeba jeszcze pożyczyć czajnik. Tak więc zawróciłyśmy.
Znów pyszna chińska chemia na kolację - tym razem jedna z tych kupionych tego dnia. Nawet nie pamiętam jaki smak bo dodali jakiś spiced oil, który zepsuł całą przyjemność jedzenia - zupka okazała się k*rewsko ostra. ;_; Jakoś zjadłam, choć strasznie przy tym kaszlałam. Następnie siusiu, paciorek i spać. Jak zwykle musiałam znosić moją głośną koleżankę (:*), która dopiero chyba ok. północy pozwoliła mi zasnąć.

Więcej następnym razem.
Oludzie.

poniedziałek, 15 lipca 2013

The trip - part 3.

Czyli przygody Kyu w Pradze.


Wpierw chciałyśmy pojechać do ZOO/Ogrodu Botanicznego. Nie trudno było znaleźć autobus, zwłaszcza, że wcześniej sobie przygotowałam jego numer. :3 No to jedziemy. Podjechałyśmy pod sam ogród, gdzie po dłuższym namyśle, nie weszłyśmy. Zdecydowałyśmy, że w ZOO już byłyśmy i w Krakowie, i w Warszawie - po co znów marnować kasę i oglądać zwierzątka? Wiem, wiem, miłośnicy zwierząt mnie pewnie zbesztają ale taka prawda. Na dodatek, nasz budżet na całą wycieczkę był wyliczony wręcz na styk a tu nas na bilecie i na opłacie za hostel, że tak powiem brzydko - wychujali. :< Trzeba było się liczyć z cięciami w atrakcjach. Poszłyśmy więc jedynie do O. Botanicznego. Chciałyśmy kupić bilet na wystawę na zewnątrz + szklarnia, jednak pani w kasie mnie uświadomiła, że w poniedziałki szklarnia jest zamknięta. No cóż, szkoda. Jeszcze bardziej szkoda bo weszłyśmy na tą główną wystawę a tam połowa roślinności zdechnięta, prawdopodobnie przez upały. .__. Trochę połaziłyśmy a trochę poleżałyśmy na wystawionych dla gości leżaczkach. Była też część z ogrodem japońskim. Szczerze? Nuda. Po drodze szukałyśmy jakiegoś baru, który niby miał się znajdować gdzieś na terenie całej wystawy. Nie znalazłyśmy, jednak dotarłyśmy do wyjścia ogrodu i udałyśmy się na autobus (przy okazji zwiedziłyśmy czeską Żabkę XDD).
Później obiad. Tak zajebisty bo w McDonaldzie, który był niedaleko metra i ogólnie komunikacji miejskiej. Nie ma to jak samotny McWrap na obiadek, haha. ;_;
Z tego co kojarzę, następnie wróciłyśmy do hostelu i znów nieco leżakowania. Potem, z racji, że było jeszcze dość sporo czasu, wybrałyśmy się na Stare Miasto. Na Rynku czułam się trochę jak na tym naszym krakowskim. Fajnie by było, gdybyśmy mogły sobie tam pozwolić na odrobinę szaleństwa tj. jakieś pamiątki, ciekawe jedzenie, atrakcje ale nie. Wszystko już miałyśmy wyliczone i tamtym dniu nie wydałyśmy zbyt wiele. Szłyśmy koło muzeum, które również było w planach ale uznałyśmy, że trzeba jeszcze raz dokładnie przeliczyć, na co możemy sobie pozwolić. Usiadłyśmy koło jakiegoś kościoła, ja jednak miałam pewne trudności w wyliczeniach. Trzeba było to zostawić na później. Poszłyśmy w kierunku Mostu Karola a przed nim, pozwoliłam sobie na lody, przez co bałam się, że za dużo wydam. ;3; Połowa Mostu zaliczona, pora była jednak wracać. Okazało się, że owy most nie był wcale daleko od naszej stacji metra, tylko myśmy poszły do niego naokoło. XD;
Wróciłyśmy do hostelu, który wydawał się jak twierdza, wychodzisz - musisz oddać klucz od pokoju (wiem, wiem, żeby nie zgubić) i dopiero otwierają Ci główne drzwi. Wchodzisz całe wieki bo na recepcji zazwyczaj nikogo nie ma i też muszą otworzyć te cholerne wrota. -_- Oddają klucz i dopiero idziesz do siebie. Jednak zauważyłam ciekawą rzecz. Z tego co mi się wydaje, większość lokatorów hostelu jest stała tj. wynajmuje tam pokoje. Dlaczego? Bo zaglądając do takiego pokoju, oni mają wszystko, w porównaniu do nas. Własne garnki chociażby, czy też suszarkę do bielizny. A my? Nawet czajnika i musiałyśmy się pożyczać, właściwie codziennie, od recepcjonisty.
Udało nam się dopiero za drugim razem pożyczyć czajnik, bo wcześniej prosząc o kettle, p. Marcin  nie zrozumiał (a ciekawe, że pot już tak).
Całe szczęście na kolację już nie wydawałyśmy więcej kasy - opłaciło się wziąć chińskie zalewajki. XD Po najedzeniu się całym układem okresowym pierwiastków - pora do łóżek. Ale myślicie, że ta moja żona dałaby mi spać, skoro sama chodzi dopiero ok. 11-12 w nocy? No cóż, musiałam to jakoś znieść, ty cholero. :P

Tu już, mam nadzieję, zaczną się krótsze opisy bo kolejne dni były nawet spokojne. Przyzwyczaiłyśmy się do warunków w których musiałyśmy spędzić ten czas. Miałyśmy jednak ochotę wrócić wcześniej. Ostatecznie powrót odbył się tak, jak zaplanowałyśmy. No ale to dopiero w piątek, a ja jeszcze o wtorku nie zaczęłam...

Rano, choć poprzedniej nocy poszłam spać późno, wstałam nawet wcześnie. Zebrałam się z łóżka i poszłam do mycia. Prysznic na naszym piętrze zajęty, jak dobrze, że jeszcze były dwa... Woda - raz zimna, raz ciepła ale dało się umyć. Po wysuszeniu głowy i ubraniu się, poszłam obudzić mą koleżankę, która spała w najlepsze. Zostawiłam ją w pokoju a sama wybrałam się do pobliskiej piekarni-budki, gdzie, jeżeli wciąż dobrze pamiętam, poprosiłam trochę po angielsku, trochę po czesku, o dwie buchty i kołacze wielkie, które swą wielkością tak naprawdę przypominały normalną drożdżówkę. Po zaniesieniu części koleżance do hostelu i zjedzeniu, postanowiłyśmy tego dnia iść na Hradczany.

Więcej następnym razem.

The trip - part 2.

Dość długo się zastanawiałam jak rozpocząć ten wpis jednak nic nie wymyśliłam więc o tym piszę. XD Nie mam też pomysłu jak ubarwić te moje nudne wywody więc dalej będą nudne. 8D Na czym to ja skończyłam? Ah tak.


...i zgubiłyśmy się. Nosz kurwa, wszystkie napisy po czesku a piktogramów w cholerę i żaden nie przypominał metra. Łaziłyśmy tak chyba z pół godziny aż znalazłyśmy jakieś automaty z napisem Jizdenky. Jednak dwóch panów opróżniało automaty z zarobionego bilonu i nie dało się ich w tamtym momencie użyć. Na przeciwko stały takie same automaty więc podeszłyśmy. Zrozumiałam jednak, że jesteśmy w dupie bo my nie mamy monet, jedynie papierkowe drobne. Na szczęście zauważyłam jakąś kasę, gdzie również sprzedawali bilety komunikacji miejskiej. Poprosiłam o jeden 3-dniowy bo na więcej dni nie mają. Po odejściu od kasy, zrozumiałam, że stoimy koło wejścia do metra. Co prawda były dwa więc weszłyśmy jednym z nich. Na dole okazało się, że na tej stacji metro jedzie pośrodku, dlategoż były te dwa wejścia. Sprawdziwszy kierunek jazdy, wyszło na to, że powinnyśmy były wejść jednak tym drugim. No to z powrotem na górę. Teraz już było ok. Bardzo spodobało mi się praskie metro, zwłaszcza, że tam też mają głosowe zapowiadanie stacji. :D Najbardziej lubiłam to krótkie i z fajnym akcentem "Vltavska". XDD
Wysiadłyśmy na stanicy Nadrazi Holesovice. Jednak i tu był problem. Wyjścia na górę były dwa. "No ok, chodźmy do któregoś." Wychodzimy i... nosz, ja nie wiem gdzie my mamy iść! Więc poszłyśmy przed siebie, ot tak. Nareszcie jakieś wyjście na świeże powietrze i znowu. "Gdzie my kurwa jesteśmy?" Wyjęłam mapę Pragi, którą zakupiłam jakiś czas temu, jeszcze w Krakowie. Ze 20 minut szukałam naszego położenia. Co prawda mniej więcej wiedziałam, gdzie jesteśmy - było to jednak mniej, niż więcej. Wreszcie, znalawszy na jakimś budynku nazwę ulicy, udało mi się ustalić, w którym kierunku powinnyśmy iść. Dalej jednak nie wiedziałam, jak nas tam wywiało. Po jakimś czasie, mocno już wkurwiona i zmęczona ciągnięciem tej cholernej walizki, gdy już prawdopodobnie szłyśmy w dobrym kierunku, zobaczyłam stację metra, o tej samej nazwie, na której miałyśmy wysiąść. Wtedy się kapnęłam, że to drugie wyjście wtedy z metra, prowadziło właśnie tutaj. No ja pierdolę. Dobra, idziemy dalej. Wkurzu, wkurzu jeszcze bardziej ale nareszcie dotarłyśmy do jakiegoś skrętu. A tam ulica Argentinska. SUKCES. D:
Hostel okazał się być bardzo blisko od skrzyżowania i ogólnie blisko od ulicy tj. chodnik miał może ze 2 metry a od ulicy oddzielone to to było barierkami jedynie. No nic, wchodzimy do hostelu a tam... no nie wiem co, po prostu. Wyglądało to jak zwykły budynek mieszkalny, co mnie bardzo zdziwiło. Pomyślałam: "Pewnie na górze jest lepiej." - jednak szybko się okazało, jak bardzo się myliłam. Otworzyła nam pani sprzątająca. Nie mówiła niestety po angielsku, jednak i tu na migi oraz pojedyncze słowa, udało się z nią dogadać. Zadzwoniła prawdopodobnie do właściciela hostelu i podała telefon a w nim głos, który zaczął do mnie mówić po polsku. Powiedział, że mamy poczekać w środku na recepcjonistę, pana Marcina, bo przyjdzie dopiero koło 10. Sprzątaczka zaprosiła nas na piętro wyżej, do jednego z pokoi. Siedzimy i obserwujemy wnętrze. Łóżka wyglądały ok, jednak cała reszta - już nie. Syf na oknach, ścianach a nawet kaloryferach. D: Chyba jedynie podłoga, pokryta wykładziną, nie miała sobie nic do zarzucenia. Była 10.
Poszłam do recepcjonisty porozmawiać o zapłacie. Licząc 2 osoby, na 4 noce, wychodziło 2160 koron. Gość wyciągnął kartkę i napisał kwotę - 2500 Kc. Ja zrobiłam wielkie oczy i też wyciągnęłam kawałek kartki. Napisałam mu 270 Kc za noc/osobę. Ten, nie wiedząc co robić, powiedział, że zadzwoni do bossa. Po jego rozmowie, napisał kolejną kwotę - tym razem o 100 koron niższą. W tym momencie to ja zgłupiałam i poszłam na górę do pokoju na negocjacje z koleżanką. Zaraz potem przyszedł p. recepcjonista i powiedział, że albo płacimy albo wyny. Nie mając adresu żadnego innego hostelu, stwierdziłyśmy - ok, płacimy. Po tym, koleś powiedział, że pokój jest nasz i wyszedł. Jednak mojej towarzyszce nie podobało się, że zostawił nas w pokoju, w którym było SZEŚĆ łóżek. Poszłyśmy więc na dół i poprosiłyśmy o zmianę pokoju na dwuosobowy. Co prawda musiałyśmy targać bagaże na 3. piętro ale lepsze to, niż później jakieś problemy z powodu wcześniejszego pokoju. Weszłyśmy i nawet nie rozpakowały walizek, tylko odpoczynek nam był w głowie.
Po leżakowaniu, wybrałyśmy się na miasto.

Więcej następnym razem.

Okurwa. Tego będzie z 10 części. DD:

niedziela, 14 lipca 2013

The trip - Success or fail? Part 1.

Łał. Wróciłam. Co prawda już wczoraj ale nie zdążyłam machnąć posta. A dziś jestem w jakimś amoku więc nie wiem co wyjdzie z tego wpisu.


W sobotę żem nie zaczęła się pakować ale myślę, że większość dnia wyglądała tak, jak pisałam wcześniej - czylim sprzątała.
Ale trzeba dodać, że po południu poszłam spotkać się ze znajomymi z liceum - taka ot nasza grupka z tamtych czasów. Trochę posiedzieliśmy w McCafe a później, po drodze na tramwaj/autobus spełniłam swoją zachciankę - kupiłam sobie Bubble Tea. W sumie, po pierwszej herbacie dawno temu, nie sądziłam, że będę to jeszcze kiedykolwiek kupywać (a zrobiłam tak już ok. 5 razy). No ale ten post nie o tym.

W niedzielę nieco nerwowa, zaczęłam się pakować. Najpierw spisałam listę rzeczy, które muszę zabrać a dość sporo tego było. Niby skończyłam upychać walizkę dopiero wieczorem ale ogólnie nie zajęło mi to dużo czasu, lista naprawdę pomogła. Po wszystkim wypiłam jeszcze na noc kawę i właściwie zaraz ruszyłam w drogę. Na dworcu autobusowym spotkałam oczywiście moją towarzyszkę podróży. Razem poszłyśmy na stanowisko, z którego miał odjeżdżać nasz bus. Dość sporo czekałyśmy i martwiłyśmy się, że nie przyjedzie, jako, że drugi bus, który również jechał do Cieszyna, stał na swoim miejscu od dawna. Trochę spóźniony ale przyjechał i nasz. Bilety sprawdzone - no to jedziemy. I od tego momentu zaczyna się.
Młody kierowca, nieco zakręcony, jechał jak wariat busem, którego nazwa "Comfort", wydawała się być nie na miejscu. Nie dość, że ciasny, to na każdym zakręcie i nierówności na drodze, rzucało nim gorzej niż samolotem podczas turbulencji. D: Jednak koszmar się skończył, kiedy kierowca oznajmił nam, że nie będzie wiózł 3 osób do Cieszyna, a że jechaliśmy w równym tempie, co w.w drugi bus i spotkaliśmy się z nim na przystanku w jakiejś mieścinie, zostaliśmy przerzuceni do niego. Ten pojazd okazał się być rajem, w porównaniu z poprzednim.
Dojechaliśmy do Cieszyna ok. 30 minut po północy - zatem mieliśmy już poniedziałek.

I tu pojawił się kolejny problem. W którą stronę iść? Po załatwieniu potrzeb fizjologicznych w krzaczkach, ruszyłyśmy na dworzec w Czeskim Cieszynie. Dotarłyśmy do jakiegoś skrzyżowania, gdzie okazało się, że chyba coś jest nie tak bo takich ulic, jak tam, na mapie w komórce znaleźć nie mogłam. Jechała jednak Straż Miejska, która pokierowała nas, jak się znów później okazało, w jeszcze gorsze zadupie. Wreszcie jednak, krążąc palcem po mapie, znalazłam ulicę, po której żeśmy się poruszały i wyszło na to, że wysiadając z busa, poszłyśmy w złym kierunku. Musiałyśmy przez to iść naokoło. Po jakiejś godzinie, udało nam się dojść na dworzec. Wycieńczone bieganiem tu i tam z walizkami, poszłyśmy na peron, z którego miał odjeżdżać nasz pociąg. Czekałyśmy jeszcze godzinę, przy czym się trochę (a może nawet sporo) wygłupiałyśmy.
Wygłupy o 2 w nocy. : D
Ok. 2:40 pociąg przyjechał. Od razu wsiadłyśmy i szukałyśmy przynajmniej dwóch wolnych miejsc, gdzie byliby jacyś normalni ludzie. Z początku wydawali się ok ale im dalej, tym było gorzej, zwłaszcza jedna pani, która nie wyglądała na zadbaną. Za nim się rozsiadłyśmy, poszłam kupić bilet. Znalawszy panią konduktor, próbowałam się z nią dogadać po angielsku. Pani chyba nie grzeszyła znajomością tego języka ale jakoś na migi udało mi się kupić jizdenky. Okazało się jednak, że były droższe o 100 koron niż w kasie, które jakby się mogło wydawać, o takiej porze, powinny być zamknięte. Polak, który siedział z nami w przedziale, uświadomił nas jednak, że również jechał z Czeskiego Cieszyna i przed samą podróżą kupił tam bilet. No cóż. Straciłyśmy, choć trochę mniej bo prawdopodobnie pani konduktor wydała mi o 100 koron więcej, niż powinna.
Czekając na odjazd ze stacji w Bohuminie, p. Polak (nie znam jego imienia nawet, niestety) zauważył stojący obok nas expres, jadący również do Pragi. Wysiadł i spytał konduktora, czy tamten zajedzie na miejsce szybciej. Zaproponował nam żebyśmy wysiadły i razem z nim pojechały drugim pociągiem. Pomyślałam sobie: "No, skoro ma być szybciej, to czemu nie!" i zabrałyśmy nasze walizki z tego nieprzyjemnego miejsca. Szybko pobiegliśmy na ten expres, który w środku okazał się być o niebo lepszy niż nasz wcześniejszy pociąg. Co prawda później Polak nas uświadomił, że źle zrozumiał konduktora i pociąg będzie później o ok. 10 niż nasz pierwotny. Jednak co z tego, skoro warunki były świetne, zwłaszcza, że skład startował z tej stacji, więc był pusty a bilet obowiązywał ten sam? ♥
Pomimo tego, że obcym nie powinno się ufać, zaryzykowałyśmy. P. Polak był dla nas bardzo miły i nie sposób było mu nie zaufać. Opowiedział nam nieco swojego życia, jak to studiował w Krakowie ale mu nie wyszło. Jak to z koncertu pojechał nad morze i zostało mu 2 zł w kieszeni a ludzie byli tam na tyle dobrzy, że pozwolili u siebie spać i dali zjeść... Może to ostatnie brzmiało nieprawdopodobnie ale fajny był z niego człowiek, co prawda jak dla mnie, nieco idiota ale fajny. Nawet kupił nam kawę a później znów chciał postawić. :3 Podróż przydługawa ale kiedyś musiała się skończyć. Podziękowałyśmy i pożegnałyśmy pana, który miał przed sobą jeszcze kawałek drogi następnym pociągiem. A my wyszłyśmy z peronu i...

Więcej następnym razem!
Obym do jutra jeszcze pamiętała. XD;;

czwartek, 4 lipca 2013

The trip.

Okej, okej, znów zaniedbałam. I tak chyba już będzie zawsze. :<

W skrócie dla tych, którym nie chce się czytać: Tak, plany już zrealizowane i jedziem z żonką w niedzielę do Pragi. ♥

A dla reszty:


Ło kurwa, tak dawno nie pisałam, że teraz już serio nie pamiętam co robiłam w tamtym tygodniu. Oprócz szukania noclegu na terenie czeskiej stolicy i parapetówki w sobotę.

Właśnie jakoś w dniach od wtorku do piątku żem szukała hostelu. Choć możliwe, że pamięć mnie myli bo wtedy już chyba po prostu je rezerwowałam. Co jest dla mnie nieco dziwne bo dostałam odpowiedź jakoby nie potrzebna była zaliczka. Martwi mnie, że przyjadę na miejsce i okaże się, że będziemy musiały zamieszkać, chyba, pod Mostem Karola. Ha-ha.

Oczywiście jak zwykle w piątek sprzątanko ale tym razem szczególnie musiałam to zrobić wtedy, jako, że następnego dnia piekłam ciasteczka! :3

W sobotę jednak miałam jeszcze trochę sprzątania plus gotowanie obiadu. Obawiałam się, że nie zdążę, z racji, że za dużo narobiło mi się za dużo masy na ciasteczka. Ale jakoś się wyrobiłam i upiekłam, jak na moje oko, jakieś kilo ciastek (trochę przesadziłam, wiem XDD). Później już zostało tylko udać się na wcześniej wspomnianą imprezę. Niestety założyłam nowe buty, które mnie już wcześniej nieco obtarły i męczyłam się w każdym momencie, w którym musiałam się ruszać w tym felernym obuwiu. ;__; Co najgorsze, po wyjściu z tramwaju nie miałam pojęcia, w którym kierunku muszę się udać. No, niby tabliczkę z nazwą ulicy widziałam ale początek ulicy był dość kręty i stwierdziłam, że to chyba nie ta. No cóż, utrudniłam sobie nieco dotarcie na miejsce. Ale w końcu trafiłam. Przy wejściu do bloku jednak miałam to uczucie "nosz kurwa", jako, że mieszkanie, którego numer mi wskazano, było na 4. piętrze. :'I No ale przebolałam i wyszłam na samą górę. Grzecznie zapukałam i usłyszałam głośne "OTWARTE!". Weszłam a tu podłoga w korytarzu (czy można to tak w ogóle nazwać...?) okupowana przez... bodajże trzech facetów, przy kompie jeszcze dwie osoby a w kuchni, ekhem-- ANEKSIE KUCHENNYM! zapieprzała (no, nie do końca ale powiedzmy >D) przy robieniu kanapek Inalion. Dla mnie jak zwykle sytuacja awkward - nie mogłam znaleźć swojego miejsca. I w sumie do samego końca nie znalazłam. Przyniosłam oczywiście moje ciacha jednak nie cieszyły się zbytnią popularnością (a czego się mogłam spodziewać, to owsiane => zdrowe(?) ciastka D<). Ostatecznie zabrałam większość, zostawiając trochę w innym naczyniu (bo przyszłam z własnym, taka tam stara biała miska z pokrywką...). Przez większość czasu, szczerze mówiąc, nudziłam się. Przyszła Kyu abstynentka (i niepaląca) na imprezę z alkoholem i fajką wodną. >D;; Spróbować bym spróbowała jakichś trunków ale nikt mnie nawet nie poczęstował. No cóż. Po jakimś czasie przyszli nowi goście. Udało mi się załapać na kawałek ciasta, niestety nie przepadam już za takimi z kremem - kochana rodzina z pewnej wsi. ♥ Zjadłam jednak, owoce zrekompensowały mi obrzydzenie kremami. ;3; Było miło ale pora do domu. Nie udałam się jednak sama na tramwaj. Potowarzyszył mi pewien chłopak, który jak później się okazało, jest jednym z użytkowników forum Kyuu. Razem pojechaliśmy całkiem sporą ilość przystanków i udało nam się wymienić kilka zdań.

W niedzielę się cholernie nudziłam, nie licząc tego, że musiałam zrobić obiad. :< Prawie cały dzień przespałam, z tego co pamiętam.

A ten tydzień? Nie był jakiś szczególnie ciekawy (jak i cała reszta, ha-ha).
W poniedziałek miałam zajęcia w kuchni ale niezbyt pamiętam cośmy wtedy robili na obiad. Bodajże białą kiełbasę z młodymi ziemniakami i (młodą) kapustą...?  Chyba tak. Świetnie zaczęłam tydzień, z racji, że uciekłam pod koniec zajęć. Czemu świetnie?

We wtorek żem nie poszła (a to zbój jeden :v) bo rano miałam załatwienia, po południu miałam lekarza i misję na dworcu autobusowym, gdzie mogłam nie zdążyć gdybym poszła ze wszystkimi na wycieczkę do... Zesławic chyba? Kupiłam bilet na bus do Cieszyna, tak więc opcja przejazdu Cieszyn+Czeski Cieszyn wygrała. :3

Wczooooraj też nieco olałam zajęcia bo zmyłam się ok. 13. Ale na spacerze byłam i jestem zadowolona z mojego środka przeciw komarom - zero ugryzień po wczorajszej wyprawie do lasu. \o/ A hasało ich tam z milion.

A dziś żeśmy lepili pierooooogiiiii. Strasznie mi się nie udawały, co za szczęście, że nie rozlepiły się podczas gotowania. :c Porcje trochę za duże jak na jedno danie, 20 pierogami to można się zapchać i nie jeść już zupy. Czy były smaczne? Muszę przyznać, że nawet. Nie jestem fanką borówek ale to było całkiem spoko. Przez ten poniedziałek naprawdę się stoczyłam, dziś znów ok. 13 opuściłam przybytek i uciekłam moim rowerem do domu. >:D Wzięłam też na wynos dwie porcje pierogów, którymi poczęstowałam rodziców - mama była zachwycona. Przyjechała też ciocia, pogadała z rodzicami. Niestety ale akurat mama musiała dziś wyjść więc wizyta była krótka a ja mam wolną chatę. >3 Chętnie bym kogoś zaprosiła ale jutro trza sprzątać, gotować na szczęście nie, a w sobotę się zacząć pakować. Następna notka, mam nadzieję, że pojawi się niedługo po powrocie.

Więcej następnym razem.