czwartek, 23 stycznia 2014

Something new.

Dzisiaj chyba będzie krótko bo niedawno pisałam przecież.


W weekend poczułam wielką chęć zrobienia tarty.
Właściwie, czasem napadają mnie takie różne dziwne chęci. Jeśli czegoś nie zrobię w takim "napadzie" to zazwyczaj za niedługo znika, po czym po jakimś czasie znów wraca.
Jednak tym razem, dopięłam swego.

Do południa w sobotę przeglądałam sobie internet, przy czym zajrzałam na allegro z ciekawości na formy do tarty, na którą już miałam chrapkę wcześniej. Znalazłam dość dobrą ofertę ale mamie się nie spodobała. Powiedziała mi jednak o szklanej formie, którą wypatrzyła w jednej z sieci sklepów. Stwierdziłam, że nie mam nic do roboty - pojadę po nią. Przy okazji pomyślałam, że pewnie rodzicielka będzie chciała żeby coś kupić. Nie pomyliłam się.
Pojechałam zatem, kupiłam formę oraz parę artykułów spożywczych. Jednak wróciwszy było już za późno na pieczenie czegokolwiek. Odłożyłam na następny dzień.
W niedzielę już rano się niecierpliwiłam i chciałam zacząć przygotowania do wypieku. Jednak mama mnie uświadomiła, że tartę zjemy na kolację. Tak więc znów zaczekałam. Po powrocie z popołudniowego spaceru z psem, udałam się do kuchni i tam przystąpiłam do dzieła.
Zrobiłam ciasto z gotowca pt. "Delecta 1001 przepisów na tartę" i upiekłam. Jednak nie pomyślałam, że jeśli nie zaczepię brzegów ciasta o formę, to owe boki opadną lekko. No ale nic, to była moja pierwsza tarta. Jedziemy dalej.
Przygotowałam składniki, którymi napełniłam później podpieczone ciasto i znów wstawiłam do pieca. Po wyjęciu otrzymałam coś takiego:
Z wierzchu się nieco przypiekło. W środku było jeszcze mocno gorące ale poprosiłam już mamę o pomoc przy dzieleniu na porcje. Źle zrobiłam jednak, że nie poczekałam aż ostygnie bo sobie poparzyłam podniebienie. :c Ogólnie było dobre ale spód za długo siedział w piekarniku za pierwszym razem, co można było zauważyć przy jedzeniu, gdyż był twardy. Na tyle twardy, że nie mogłam go pokroić samym widelcem (a nie jestem zbytnią fanką jedzenia widelec + nóż).


Od pewnego czasu miałam również ochotę żeby nauczyć się robić na drutach - też w typie napadów.
Jednak we wtorek znów udało mi się. Poszłam wreszcie do pasmanterii i zakupiłam włóczkę. Nie mieli tylko zbytnio wyboru w drutach, tak więc udałam się w porze obiadu do innej pasmanterii, gdzie kupiłam pożądany rozmiar drutów. Chciałam jeszcze kupić grubszą wełnę ale zabrakło mi kasy, kupiłam cieńszą ale za to w ładnym kolorze. ♥
Po południu zabrałam się do nauki - zaczęłam od nakładania oczek. To było dość proste. Schody zaczęły się tuż zaraz, kiedy trzeba było robić oczka prawe. Nie wychodziły mi najlepiej. Strasznie się denerwowałam, gdyż robótka mi ciągle spadała i oczka wychodziły do niczego.

Lecz wczoraj poszłam do Vity i opowiedziałam o moich chęciach nauki dziergania (?), okazało się, że mają tam cały zestaw drutów i kilka włóczek do wykorzystania. Tym razem poszło mi lepiej, z pomocą pani terapeutki zrobiłam dość sporo rzędów oczek. Wyglądało to wczoraj tak:

Obecnie jest już chyba dwa razy dłuższe. Wynika to z faktu, że post ten zaczęłam pisać wczoraj (środa). Choć dziś nie zrobiłam zbyt wiele bo nie miałam weny.
I ogólnie się źle czułam (mój brzuch rano DDD: ).

Więcej następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz