wtorek, 16 lipca 2013

The trip - part 4.

Trochę odechciewa mi się samej to pisać. Po raz pierwszy skrót 5 dni jest dłuższy niż jedna notka... No dobra, brnijmy w to dalej. Zatem...


Wybrałyśmy się na tramwaj w naszej okolicy. A nim dojechałyśmy, właściwie nie pamiętam na jaki przystanek ale miało to być pobliże Zamku Praskiego. Jednak jak zwykle, zgubione, zauważyłyśmy stację metra a obok niego jakieś wejście. "Hmm, może to to? Sprawdźmy." Tam okazał się być  początek Ogrodu Wallensteina, gdzie jedną z atrakcji, a dla której głównie miałyśmy się wybrać my, miał być paw albinos. Jak dla mnie, ogród nawet ładny, za mało jednak podpisów po angielsku. Była tam też wystawa, bodajże podarunków od innych krajów? A najgorsze, że nie spotkałam pawia. T^T Dammit.
Po wyjściu, zaczęło się kolejne poszukiwanie - jak tu dojść na Hradczany, które widać w górę przed nami? No nic, idziemy przed siebie. Po drodze jakaś tabliczka z napisem "Prazsky hrad", czyli w dobrym kierunku. Zaczęło się robić coraz wyżej. I wyżej. Aż doszłyśmy do pierdyliarda schodów i trzeba było się na nie wdrapać. Idziemy i idziemy. Nareszcie szczyt, a teraz - gdzie kasa biletowa? Chwila odpoczynku wpierw. Kupiłyśmy 2 normalne, na długą trasę. I mapę.
No to pierwszy obiekt - Katedra św. Wita. Tu już dość skrócę bo szczerze to nie lubię kościołów, a na dodatek nie wykupiłyśmy pozwolenia na robienie zdjęć - pf, kolejne 50 koron w plecy? W życiu. XD Dalej, co tam było... A! Przy okazji zwiedzanie toalet, oczywiście płatnych, a co! 10 koron od osoby. Kurde, to jest pomysł na biznes, aż sama sobie postawię płatną toaletę, najlepiej na środku Rynku. Ekhm, wracając do zwiedzania, już nie toalet ale zamku...
Następnie Stary pałac królewski (tak, musiałam się posłużyć mapką, bo już w sumie nie pamiętam co zwiedzałam). Nie pamiętam stamtąd już nic oprócz wielkiej sali, gdzie wnętrze było odgrodzone barierkami a można było się poruszać tylko przy samych ścianach. Kilka wyjść po schodach, gdzie można było zobaczyć różne sale pałacu.
Zaraz obok wystawa "Historia Zamku Praskiego", która była chyba jedynym obiektem,w którym spędziłyśmy tyle czasu. Wierzcie mi, naprawdę długa a jeszcze czytanie, i tłumaczenie jednocześnie, opisów na każdej gablocie zajęło nam wieki. Najbardziej mi się podobały chyba gabloty z biżuterią. >w< Przy okazji na tej wystawie zgubiłam pierwszą mapę, sama nie wiem kiedy, haha.~ Już w trakcie oglądania byłam cholernie głodna więc widząc już koniec byłam przeszczęśliwa, że wreszcie pójdziemy coś zjeść. Była już chyba godzina 15 lub 16.
Pożegnałyśmy już tego dnia Praski Zamek i udałyśmy się w pewną dzielnicę miasta, gdzie widziałyśmy coś w rodzaju Biedronki. Zakupiłyśmy tam wodę, a także zapas zupek chińskich (jedna z nich wciąż leży u mnie w pokoju XDD). Później, idąc przez tą część miasta, zobaczyłyśmy chiński bar. Tak patrzymy na menu, które na banerze widniało przed wejściem. "Ty, całkiem tanio, a taką porcją można się spokojnie najeść." No to wybieramy. Mój wybór niestety okazał się nietrafny bo patrząc na tablicę w lokalu nie było ostrzeżenia, że jest to danie na ostro. Co prawda wcześniej wzięłam sobie zupę i zjadłam trochę tego drugiego ale 1/3 musiałam porzucić bo na zimno bym tego tym bardziej nie zjadła (a w hostelu nie mają mikrofali T^T). Podjadłam koleżance trochę frytek i byłam syta. Albo nawet przesycona. Dlatego też tego dnia już po obiedzie, wróciłyśmy od razu do naszego lokum. I tam zostałyśmy do godziny ok. 19 a później wyszłyśmy rozejrzeć się po naszej okolicy. Wyszło na to, że mamy przy sobie pełno Potravin i innych ciekawych sklepów, zwłaszcza prywatnych, które już dawno były zamknięte. Szłyśmy przed siebie ok 30-40 minut, po czym zobaczywszy godzinę, zgodnie stwierdziłyśmy, że przed 10 wieczór trzeba jeszcze pożyczyć czajnik. Tak więc zawróciłyśmy.
Znów pyszna chińska chemia na kolację - tym razem jedna z tych kupionych tego dnia. Nawet nie pamiętam jaki smak bo dodali jakiś spiced oil, który zepsuł całą przyjemność jedzenia - zupka okazała się k*rewsko ostra. ;_; Jakoś zjadłam, choć strasznie przy tym kaszlałam. Następnie siusiu, paciorek i spać. Jak zwykle musiałam znosić moją głośną koleżankę (:*), która dopiero chyba ok. północy pozwoliła mi zasnąć.

Więcej następnym razem.
Oludzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz