poniedziałek, 15 lipca 2013

The trip - part 2.

Dość długo się zastanawiałam jak rozpocząć ten wpis jednak nic nie wymyśliłam więc o tym piszę. XD Nie mam też pomysłu jak ubarwić te moje nudne wywody więc dalej będą nudne. 8D Na czym to ja skończyłam? Ah tak.


...i zgubiłyśmy się. Nosz kurwa, wszystkie napisy po czesku a piktogramów w cholerę i żaden nie przypominał metra. Łaziłyśmy tak chyba z pół godziny aż znalazłyśmy jakieś automaty z napisem Jizdenky. Jednak dwóch panów opróżniało automaty z zarobionego bilonu i nie dało się ich w tamtym momencie użyć. Na przeciwko stały takie same automaty więc podeszłyśmy. Zrozumiałam jednak, że jesteśmy w dupie bo my nie mamy monet, jedynie papierkowe drobne. Na szczęście zauważyłam jakąś kasę, gdzie również sprzedawali bilety komunikacji miejskiej. Poprosiłam o jeden 3-dniowy bo na więcej dni nie mają. Po odejściu od kasy, zrozumiałam, że stoimy koło wejścia do metra. Co prawda były dwa więc weszłyśmy jednym z nich. Na dole okazało się, że na tej stacji metro jedzie pośrodku, dlategoż były te dwa wejścia. Sprawdziwszy kierunek jazdy, wyszło na to, że powinnyśmy były wejść jednak tym drugim. No to z powrotem na górę. Teraz już było ok. Bardzo spodobało mi się praskie metro, zwłaszcza, że tam też mają głosowe zapowiadanie stacji. :D Najbardziej lubiłam to krótkie i z fajnym akcentem "Vltavska". XDD
Wysiadłyśmy na stanicy Nadrazi Holesovice. Jednak i tu był problem. Wyjścia na górę były dwa. "No ok, chodźmy do któregoś." Wychodzimy i... nosz, ja nie wiem gdzie my mamy iść! Więc poszłyśmy przed siebie, ot tak. Nareszcie jakieś wyjście na świeże powietrze i znowu. "Gdzie my kurwa jesteśmy?" Wyjęłam mapę Pragi, którą zakupiłam jakiś czas temu, jeszcze w Krakowie. Ze 20 minut szukałam naszego położenia. Co prawda mniej więcej wiedziałam, gdzie jesteśmy - było to jednak mniej, niż więcej. Wreszcie, znalawszy na jakimś budynku nazwę ulicy, udało mi się ustalić, w którym kierunku powinnyśmy iść. Dalej jednak nie wiedziałam, jak nas tam wywiało. Po jakimś czasie, mocno już wkurwiona i zmęczona ciągnięciem tej cholernej walizki, gdy już prawdopodobnie szłyśmy w dobrym kierunku, zobaczyłam stację metra, o tej samej nazwie, na której miałyśmy wysiąść. Wtedy się kapnęłam, że to drugie wyjście wtedy z metra, prowadziło właśnie tutaj. No ja pierdolę. Dobra, idziemy dalej. Wkurzu, wkurzu jeszcze bardziej ale nareszcie dotarłyśmy do jakiegoś skrętu. A tam ulica Argentinska. SUKCES. D:
Hostel okazał się być bardzo blisko od skrzyżowania i ogólnie blisko od ulicy tj. chodnik miał może ze 2 metry a od ulicy oddzielone to to było barierkami jedynie. No nic, wchodzimy do hostelu a tam... no nie wiem co, po prostu. Wyglądało to jak zwykły budynek mieszkalny, co mnie bardzo zdziwiło. Pomyślałam: "Pewnie na górze jest lepiej." - jednak szybko się okazało, jak bardzo się myliłam. Otworzyła nam pani sprzątająca. Nie mówiła niestety po angielsku, jednak i tu na migi oraz pojedyncze słowa, udało się z nią dogadać. Zadzwoniła prawdopodobnie do właściciela hostelu i podała telefon a w nim głos, który zaczął do mnie mówić po polsku. Powiedział, że mamy poczekać w środku na recepcjonistę, pana Marcina, bo przyjdzie dopiero koło 10. Sprzątaczka zaprosiła nas na piętro wyżej, do jednego z pokoi. Siedzimy i obserwujemy wnętrze. Łóżka wyglądały ok, jednak cała reszta - już nie. Syf na oknach, ścianach a nawet kaloryferach. D: Chyba jedynie podłoga, pokryta wykładziną, nie miała sobie nic do zarzucenia. Była 10.
Poszłam do recepcjonisty porozmawiać o zapłacie. Licząc 2 osoby, na 4 noce, wychodziło 2160 koron. Gość wyciągnął kartkę i napisał kwotę - 2500 Kc. Ja zrobiłam wielkie oczy i też wyciągnęłam kawałek kartki. Napisałam mu 270 Kc za noc/osobę. Ten, nie wiedząc co robić, powiedział, że zadzwoni do bossa. Po jego rozmowie, napisał kolejną kwotę - tym razem o 100 koron niższą. W tym momencie to ja zgłupiałam i poszłam na górę do pokoju na negocjacje z koleżanką. Zaraz potem przyszedł p. recepcjonista i powiedział, że albo płacimy albo wyny. Nie mając adresu żadnego innego hostelu, stwierdziłyśmy - ok, płacimy. Po tym, koleś powiedział, że pokój jest nasz i wyszedł. Jednak mojej towarzyszce nie podobało się, że zostawił nas w pokoju, w którym było SZEŚĆ łóżek. Poszłyśmy więc na dół i poprosiłyśmy o zmianę pokoju na dwuosobowy. Co prawda musiałyśmy targać bagaże na 3. piętro ale lepsze to, niż później jakieś problemy z powodu wcześniejszego pokoju. Weszłyśmy i nawet nie rozpakowały walizek, tylko odpoczynek nam był w głowie.
Po leżakowaniu, wybrałyśmy się na miasto.

Więcej następnym razem.

Okurwa. Tego będzie z 10 części. DD:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz