poniedziałek, 11 lutego 2013

I guess the title goes here?

Ah, to już dwa tygodnie odkąd ostatni raz coś naskrobałam.
To smutne ale nie mam weny. Zwłaszcza, że mało co się działo przez ten czas w moim życiu. D:
Od powrotu ze szkoły w niedziele, przed poprzednią notką, 100% moich wyjść z domu stanowiły: spacery z psem oraz zakupy w pobliskich sklepach spożywczych, piekarniach i aptekach. Aż do ostatniego czwartku, kiedy rano wyszłam do cukierni po pączki, jako że był wtedy Tłusty Czwartek.


Jakoś mniej więcej koło południa, mama zaskoczyła mnie pytaniem "Dlaczego nigdzie nie wychodzisz? Dziewczyny w twoim wieku..." i zaczęła mówić gdzie to nie chodzą, czego to nie robią. Po czym powiedziałam jej, co ja uważam. Koniec końców, wyszło na to, że dostanę kasę i miałam iść na miasto. Tyle, że samej to jakoś tak nudno więc zadzwoniłam po moją żonę (♥). Przypomniał mi się wtedy artykuł w gazecie - niedawno otwarli wystawę Szuflada Szymborskiej. Podsunęłam koleżance ten pomysł, choć nie zapytałam wpierw, czy ma w ten dzień czas. D: Niestety, okazała się być zajęta. Pomyślałam, że może ktoś inny będzie chętny ze mną się spotkać. Z taką nadzieją, zamieściłam na FB wpis - na próżno. Nikt zainteresowany spotkaniem się nie odezwał, cóż.
Jednak dnia następnego, w piątek, już nieco po południu było, kiedy żona zadzwoniła, mówiąc, że wybiera się do mnie. Przypomniałam sobie, że była tydzień wcześniej, z czego moja mama nie była zadowolona, gdyż wszyscy w domu, oprócz mnie, chorowali wtedy. Zaproponowałam więc żeby wybrać się jednak na tą wystawę a przy okazji zahaczyć o nową naleśnikarnię, która z nazwy przypominała mi o tej, z naszej wakacyjnej wycieczki do Warszawy.
Po dotarciu na miejsce, weszłyśmy do Kamienicy Szołayskich. Nie obeszło się bez chwilowego zabłądzenia (tak to jest, jak idziesz za osobą, która nie ma orientacji w terenie, a raczej - nie umie czytać napisów D: ), haha. Idąc na wystawę, okazało się, że zostało 30 minut do zamknięcia ale nam to wystarczyło, by zobaczyć to, co chciałyśmy.
Następnie poszłyśmy planowo do naleśnikarni. Jakie było moje rozczarowanie, gdy zobaczyłam menu a w nim jedynie naleśniki typu crêpe (czyli takie, jakie zwykle się jada u nas). Liczyłam na amerykańskie pancakes, no cóż. Ale skoro już tam byłyśmy, zamówiłyśmy naleśniki z kolumny "wytrawne", były również na słodko ale takie zwykle jada się w domu. Jeden duży naleśnik z oscypkiem i żurawiną, drugi z grillowanymi warzywami. Do tego ostatniego, który wybrałam sobie ja, dostałam za darmo sos czosnkowy. Zjadłyśmy, po czym zaraz się zebrałyśmy i opuściły my lokal. Po drodze sklep - żadna z nas nie miała picia więc kupiłyśmy wodę. Ledwo wyszłam a jak mnie zaczął boleć brzuch... Idąc dalej, trafiłyśmy na Rajską do biblioteki, gdzie zmuszona byłam skorzystać z toalety - jednak w takiej ciszy, jaka tam panowała, nie dałam rady pozbyć się nadbagażu, który to prawdopodobnie powodował mój ból. Poszłyśmy na Rynek, do Empiku, gdzie posiedziałam chwilę, mając nadzieję, że mi się polepszy. Po przeczytaniu kilku jakże fascynujących magazynów, przez moją żonę, gdzie ja w tym czasie się nudziłam więc jej co chwila przeszkadzałam, sama przeczytałam kawałek jakiegoś mangowego, po czym udałyśmy się na tramwaj do domu. Idąc w stronę przystanku, naśmiewałyśmy się ze wszystkiego, także z mojego bólu brzucha ("Zadzwonię na pogotowie - powiem, że rodzę. Zabiorą mnie do szpitala a tam lekarz powie: 'Gratuluję, urodziła pani g*wno'" - strasznie niesmaczny dowcip, wiem XDD). Wsiadłam do swojej limuzyny, którą jechała też moja sąsiadka, ze swoim pieskiem. Niestety, ostatnio zauważyłam, że bez mojego pupila, kobieta ignoruje moje powitania - jej sprawa. : D
Przez całą drogę dokuczał mi ból, który nasilił się, gdy dotarłam już do bloku. Więc pieronem weszłam do klatki, wskoczyłam do windy i zaraz otwierałam drzwi swojego mieszkania a łazienka zaraz obok - ah, jaka ulga. =w= Jestem prawie przekonana, że coś było nie tak z moim naleśnikiem z warzywami ale dam temu jeszcze jedną szansę - kiedyś pójdę się przekonać, czy był to rzeczywiście czysty przypadek.


Jak widać, do tamtego piątku nie wychodziłam nigdzie daleko. Upiekłam za to, tydzień temu w niedziele, coś ciekawego.


Lalala~
Melonpan upieczone wg przepisu z tego filmiku :3
http://www.youtube.com/watch?v=5z0e-GKJA10

Tak jak przewidywałam, zajęło mi zrobienie ich sporo czasu. Zaczęłam ok. 14, a jadłam je dopiero ok. 19. Spodziewałam się jednak czegoś innego a wyszło na to, że są to zwykłe (słodkie) bułki. Z tą różnicą, że mają na wierzchu chrupiącą skórkę.

W minioną sobotę zrobiłam natomiast coś takiego:


Są to oponki serowe, z okazji Tłustego Czwartku/Ostatków. Wzięłam jakiś przepis z internetu wg którego miało wyjść ok. 20-25 dużych, my natomiast zrobiliśmy ok. 50 małych. Bardzo chciałam mieć kilka z polewą czekoladową i tak też zrobiłam. Nie miałam jednak drugiej polewy, jaśniejszej a najlepiej białej, co by stworzyła fajny wzorek, więc posypałam je wiórkami kokosowymi. Niestety coś musiało pójść nie tak. Zostało ok. 10 sztuk do tej pory, które okazały się być już twarde a smażyłam je przecież 2 dni temu. Oh well, jestem przecież dopiero kucharzem amatorem i pomyłki się zdarzają. Oby coraz rzadziej, haha!

Na koniec, takie ciekawe zdjęcie:

Zdjęcie robione tosterem, wiem. Wisiało rano(5 II). Po południu jechałam - zdarte i jak na złość, pewnie ta sama osoba, znów załatwiła swą potrzebę. : D

Tyle.
Więcej następnym razem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz